Wysoka Kopa 2.
Luty 20, 2019 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
3 dni wędrówki zimą. 35,5 km przeszliśmy by wejść na Śnieżkę, Rudawiec i właśnie Wysoką Kopę. Czy to jest możliwe dla 12 latka z ZD? Tak zdecydowanie tak…Wysoka Kopa była wyśmienita i fantastyczna, nasz 18 szczyt w zimowym cyklu Korony Gór Polski.
Tak wyglądał plan naszego przejścia, który zrealizowaliśmy. Wybraliśmy drogę od Rozdroża Izerskiego, gdyż prowadziła głównie “północnym” podejściem, co gwarantowało, że będzie wciąż zima tej wiosny 8C na wyjściu z Rozdroża zrobiło na nas wrażenie.
Trasa na pierwszy rzut oka nie wydawała się specjalnie trudna. Troszeczkę ponad 500 metrów do góry, 12,5 km…ale w zimie to są inne kilometry
O 9.00 rano śnieg wciąż był zmrożony. Pogoda była idealna na wędrówkę: śnieg zimny, powietrze gorące i dużo słońca.
Nasz pierwszy cel, Izerskie Garby 1 084 m npm, w słońcu były niesamowite, dostojne…ale my musieliśmy podejść najpierw przez las na Zwalisko 1 046 m npm prosto w słońce.
Kamil był pierwszy, Janek drugi. Od samego początku, pomimo tego, że śnieg był wspaniały do wędrówki, należało uważać na ścieżkę. Każde zejście z niej dawało szansę zapadnięcia się po kolana. Zaczęliśmy podejście i tutaj uwaga: ciut ponad 1 km, zielonym szlakiem do góry na wysokość 1 001 m do Rozdroża pod Zwaliskiem, potrafi zaskoczyć swoimi krótkimi, ale ostrymi przewyższeniami. Kamil ani razu nie zatrzymał się…Jankowi na takim podejściu “baterie” wysiadły…ale ja wrócę do naszego pierwszego razu i pamiętam jak tutaj “czołgaliśmy się” i nie mieliśmy sił by zmierzyć się z tym przewyższeniem i tym lasem. Tym razem szliśmy stale do góry.
U Janka chwile słabości tak szybko jak się pojawiały, tak szybko znikały i gonił Kamila jak tylko mógł…słowem i manipulacją także.
Dzięki temu razem zameldowaliśmy się na górze i to był jedyny fragment wymagający od nas poważnego wysiłku…a potem był ciepły wiatr.
Naszym celem teraz były Zwaliska, grupa fajnych skałek, które zawsze “kuszą” widokami na całe Karkonosze. Oczywiście my też weszliśmy, co widać poniżej.
Od tego miejsca Janek kierował wędrówką. Podobało mu się to. Było łatwo i dynamicznie, trochę do góry, trochę w dół.
Zejście z Garbów pod kamieniołomy kwarcu było zaskakujące…grupa biegaczy w krótkich rękawkach i krótkich spodenkach zrobiła wrażenie.
Jednak ten ruch był dla nas zagrożeniem. Narciarze nie zważają na turystów takich jak my i jadą, po prostu. Dobrze, że kawałek “wspólny” był krótki i weszliśmy w las na podejście czerwonym szlakiem.
“Piekiełko” południowego stoku było mało przyjemne. Pomimo drzew śnieg był nagrzany i co rusz zapadaliśmy się w śniegu. Janek odmówił kooperacji, ale przekonało go to, że Kamil zniknął, więc szczyt musi być blisko.
Przejście lasem, szlakiem było błędem, o tym mogę powiedzieć już po. Było trudne i można było tego uniknąć…ale o tym jeszcze nadmienię.
Wyjście z lasu było szokiem z perspektywy temperatury….wiosna na “lodowcu” to raz. Szokiem też pod względem krajobrazowym. Nie ma piękniejszych widoków na Karkonosze, niż właśnie to na podejściu pod Wysoką Kopę. Janek odzyskał od razu siły, Kamil je stracił, my oglądaliśmy Karkonosze i musieliśmy znów go gonić, a przed chwilą nie miał sił.
…i goniłem go aż do Wysokiej Kopy, góry z najpiękniejszymi widokami zimą w tej części Polski na pewno.
Odpoczęliśmy i zjedliśmy nasze przekąski i popiliśmy białą herbatą oczywiście…ale przy tej temperaturze, powoli będzie trzeba nosić kilogramy wody, to będzie już ten moment, gdzie picie będzie najważniejsze.
Chłopcy odzyskali siły. Dystans jaki pokonaliśmy nie był łatwy, choć tak to wyglądało. Zmęczenie z poprzednich dni też na pewno zostawiło swój ślad i pomimo suplementacji, regeneracji należało wziąć to pod uwagę. My to zrobiliśmy i wracać postanowiliśmy przez zamkniętą Kopalnię Kwarcu i to było to!
Jasiek znów uciekł i nie było to śmieszne, gdyż zasuwał tak, że nawet Kamil zrezygnował.
Gonitwa trochę trwała i Kamil przechwycił brata.
Od tego momentu Janek nam się rozczulił. Najpierw próbował Kamila, brata autystę, przekonać że ma go przytulić. Potem Asię, że ma trzymać go za rękę…i mnie to samo. Szliśmy w trójkę z górki, Kamil przed nami i Janek jakby “rósł” energetycznie.
Szedł pierwszy, pilnował brata, by ten go przytrzymał za rękę, a potem uciekał do przodu.
Skrót przez kopalnię dał istotne oszczędności, ponad 800 metrów. Zagwarantował te wspaniałe widoki i szaleństwo Jasia. Był wszędzie i koniecznie to on chciał wybrać kierunek powrotu…oczywiście nie ten właściwy i dobrze, że jest Kamil i GPS.
Pod Zwaliskiem doszliśmy do pary turystów z psami. Janek od razu przykleił się do labradora, Kamil ze strachem patrzył na huskiego, który był dla niego wilkiem….i nie był przekonany, że chce iść koło niego.
Zejście w dół było super, bo północny stok jeszcze nie spływał wodą jak południowy. Janek prowadził cały czas przez las, aż do miejsca gdy się okazało, że każdy błąd, źle postawiona noga powodował zapadnięcie się w śniegu już nie po kolana, ale po pas, każdego kto wpadał. Miało się wrażenie, że idziemy na linie.
Koniec był wspaniały. Temperatura znacznie ponad 10 C. Wiatr ucichł, wszyscy byli zmęczeni, ale było po prostu świetnie. Koniecznie trzeba było zdobyć pieczątki, co udało się dopiero w Szklarskiej Porębie w ośrodku Informacji Turystycznej przy ulicy Jedności Narodowej.
Chłopcy byli czerwoni od słońca, pełni oczekiwań obiadowych po takim wysiłku, ale spokojni, uśmiechnięci i czekający na swoją kolej. Czego należy oczekiwać więcej….taka błogość