Mogielica 2.
marzec 12, 2019 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
To była nasza ostatnia góra do zdobycia w Beskidach. Było pochmurno, wietrznie i miało być mało ludzi. Pierwsze zaskoczenie, pogoda była wietrzna, ale było dużo ludzi, jak na tą samotną, dominującą górę…i to bardzo miłych ludzi.
W lecie jak byliśmy tam po raz pierwszy, wydawała nam się mało ciekawa i łatwa. W zimie okazało się, że jest to świetna góra, trudna bo śnieg, ciekawa bo wiatr i zaskakująca dzięki spotkanym ludziom!
http://www.zespoldowna.info/mogielica-i-lubomir.html
Po kolei.
Jak zobaczyłem ten widok Mogielicy, to przyznam się, że wydawało mi się, że chyba pomyliliśmy góry. Wyglądała bardzo dominująco, wręcz przygniatająco….w końcu to Beskid Wyspowy i ta wysokość bezwzględna nad otoczeniem jest jego cechą charakterystyczną.
Ciekaw jestem czy ktokolwiek z Was miałby inne zdanie dla tej góry mającej zaledwie i aż 1 171 m npm.
Wiatr wiał, my dobrze ubrani dostosowani do fińskiej reguły: “Nie ma złej pogody, tylko nieodpowiednie ubranie”.
Wyruszyliśmy po “suchym”. Doszliśmy do końca wioski i pojawił się śnieg, gdzie ubraliśmy raki i poszliśmy, czyli jak zwykle trochę Janek pierwszy, a potem łaskawie przymuszony Kamil pierwszy…a potem trochę razem, gdyż udało się dogonić uciekinierów.
Podobnie jak na Lackowej, Turbaczu, Lubomirze wybieraliśmy szlak prowadzący po północnym stoku. W zimie najlepszy do chodzenia, bo śnieg zmrożony w nocy i nie jest tak lepiący się do raków…ale tutaj już czuć było halny, ciepły wiatr, który przewiewał wiosną wszystko, a w szczególności śnieg.
Chłopcy ostatecznie postanowili pod kierownictwem Janka być przed nami jakieś 10 metrów. Jak Kamilowi udało się odskoczyć przez przypadek dalej, to o dziwo sam czekał na nas. Czasami Janek mu pomagał, a że doprowadził do mistrzostwa sposób manipulacji Kamilem, nie było to jakieś trudne dla niego.
Pojawiły się jednak miejsca, które zimy w ogóle nie przypominały. I tutaj techniczny pokaz przejścia w rakach pokazywał Janek. Dobierał on tak przejście by raki nie uderzały w kamienie. O dziwo, Kamo nie rozumiał tego, że przejście rakami po kamieniach może je zniszczyć. Janek udzielał rad i jakoś było dobrze.
…a potem wszystko wróciło do normy, czyli ciągłe podejście pod górkę, każdy się zmęczy idąc pod nią, spowodowało, że Kamil został z przodu, tak bym to określił, a my “odeszliśmy” do tyłu
Dojście do polany, wspaniałej zresztą, było niczym przejście w saharyjskich warunkach. Bardzo ciepło, bardzo, powodowało że ściekało z nas…ale wejście na jej szczyt, natychmiast zmieniło wszystko.
Kamil sobie stał i jak zawsze on, poprawiał kaptur. Nic nas nie zdziwiło. Janek dołączył do niego i od razu zawrócił wołając ratunku…czyli wiatr był ostry!
…ale przy Asi jakoś nie było problemu, choć wiatr był przeraźliwy, silny i “zwiewający” wszystko na swojej drodze.
Widoki piękne, ale uratowało nas troszeczkę słońce, które przyświeciło nam w tym momencie…a z tyłu Ćwilin, Śnieżnica. Za to z przodu stanęliśmy pod samą kopułą Mogielicy. Już na polanie widać było wystającą ponad korony drzew wieżę…ja na pewno na nią nie wejdę!
Wejście w las i wiatru już się nie czuło, ale trzeba było zmagać się ze śniegiem, połamanymi drzewami i mijaniem turystów, bardzo miłych Pań.
Janek czuł się na szczycie kapitalnie, bo nie był to jego pierwszy raz tutaj.
Od razu pieczątki zostały załatwione, zdjęcia też.
I czas na ludzi. Jak wchodziliśmy na szczyt minęliśmy uśmiechnięte Panie, które pochwaliły Janka i Kamila. Po chwili przyszła grupa kilku panów z innej strony i skopiowali wyczyn Janka z pieczątkami, zagadując go….nie podsłuchiwałem. Jednak Janek jak zobaczył igloo, to już nie miał czasu na kolejnych turystów idących do nas. To było to co Janek lubi najbardziej, czyli “igloowanie” , a to już po raz kolejny musi się przytrafiło.
Wiatr przybierał na sile, pojawiały się nowe osoby, więc postanowiliśmy zejść w dół, tym bardziej że herbatka została wypita.
Schodząc Janek włączył swój moduł powitaniowy. Najpierw mówi część, dzień dobry, ahoj, potem jak się nazywasz, potem się wita i dopiero potem idziemy dalej. Turyści tym razem spotkani, byli bardzo mile zaskoczeni Jankiem, a jeszcze bardziej my ich życzliwością.
Wyzwaniem miała być polana z wiatrem. Jak się okazało nie tak bardzo, ale była utrudnieniem. My za to przeżywaliśmy szok, bo widzieliśmy młodych turystów wchodzących w krótkim rękawku. Nam też było ciepło a potem ten wiatr!
Gdy zeszliśmy z niej znów spotkaliśmy turystów. Młodego tatę dźwigającego na plecach malucha i mamę obładowaną wszystkim dla tego malucha. I co się stało? “Szacun dla Janka” padło po powitaniu i sprawdzeniu wszystkich odznak na plecaku. Widać było zaskoczenie, ale było to coś miłego, prawdziwego i bardzo ciepłego, tak że od razu nam lepiej się schodziło w dół.
Zdobycie Mogielicy było takim małym wow dla nas. Dlaczego? Cóż znów sobie coś zakładaliśmy: zimowe wejścia na Koronę Gór Polski … z wyjątkiem Rysów, bo na to jesteśmy za słabi. Jak ruszyliśmy z Biskupią Kopą w grudniu tak do 3 marca weszliśmy na wszystkie szczyty z wyjątkiem Łysicy, Tarnicy i Rysów. Najtrudniejsze z założeń zrealizowaliśmy…a jeszcze zostało nam 3 tygodnie na te 2 przedostatnie szczyty…co jest realne