Trzy szczyty w jeden dzień: Orlica, Szczeliniec Wielki, Wielka Sowa po raz 4 do Korony Gór Polski, po raz 2 do Diademu, po raz 2 do Korony Sudetów, nasz osiemnasty, dziewiętnasty i dwudziesty szczyt do Korony Sudetów Polskich
luty 12, 2024 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Jeżeli nie uwierzysz w to, że jest to możliwe, nie osiągniesz tego. Kiedyś jedna góra była problemem. Dzisiaj trzy, nawet któraś w nocy. My uwierzyliśmy w nasze możliwości i idziemy w góry, by stawiać sobie nowe cele w zdobywanej radości. Góry dają to, czego tam na dole nie ma.
Miało być oczko pogodowe, ale tylko na chwilkę, taki skrawek słońca i pięknego, bezdeszczowego nieba. Chcieliśmy skorzystać z takiej chwili na maksa i rozpisaliśmy plan na “szybkie góry”: Orlicę w Górach Orlickich, Szczeliniec Wielki w Górach Stołowych, Wielką Sowę w Górach Sowich. Dlaczego “szybkie”? Na każdy z tych szczytów weszliśmy już z każdej strony razy…nie umiem policzyć. Zatem by je zdobyć wybieraliśmy najbardziej popularne przejścia, które nie mogły nas zmorzyć, tak nam się wydawało :)
Zaczęliśmy od Orlicy. Zameldowaliśmy się przy zielonym szlaku pod Sołtysią Kopą i obciążyliśmy plecakiem tego najbardziej biegającego, by były równe szanse i poszliśmy. Zdało prawie egzamin.
Orlica jak zawsze ma śnieg, kiedy inne szczyty już nie mają. Kwietniowa wiosna w lutym spowodowała, że nie było już śniegu w okolicy, a tutaj…był. Szło się na wieżę świetnie, do momentu wejścia na śnieg, który był jak lód…i już można było powiedzieć, jak ten dzień nam minie: Janek milczenie, Kamil gadanie bez końca.
Odstawiliśmy Asię z Jankiem. Pomyślałem, że jak wejdziemy szybciej to podbiję te 10 książeczek i będziemy czekać, a tu Kamil stwierdził, że on bardzo chętnie będzie wbijał pieczątkę. Świetny przykład z Janka. Książeczka Korony Sudetów Polskich, jego, poszła na pierwszy rzut i Kamil perfekcyjnie wbił swoją pieczątkę.
Janek za to: “Tato idziemy na wieżę!”. Asia z Kamilem zostali, a my na górę. Długo patrzyliśmy na nasz kolejny cel: Szczeliniec Wielki, wspaniale widoczny w taki dzień, niczym płaski stół.
Po drugiej stronie widok niczym z Pienin. W morzu mgieł i chmur Góry Orlickie i Bystrzyckie. Wspaniałe widoki, w szczególności jak Janek dorwał się do tabliczek z opisami widoków i tylko się pytał: “A co to za góra?”…a ja źle i dostawałem delikatną podpowiedź, że to jednak chyba inna góra. My mieliśmy świetną zabawę na górze, a Asia z Kamilem na dole. Nie wszyscy wiedzą, że Orlica, jej wierzchołek jest po czeskiej stronie. My tam byliśmy, zatem do zdjęcia nie trzeba było chłopaków namawiać. Samo poszukiwanie już było zabawą, a mieliśmy od razu wracać na obiad do Pani Basi. Największa nagroda w tym dniu.
Trzy kilometry i brak zmęczenia. Chłopcy gotowi na obiad u Pani Basi, gonili w dół, że aż miło. Po obiedzie czekał nas kolejny szczyt w Górach Stołowych.
Zatrzymaliśmy się w Pasterce. Żółty szlak jest nam doskonale znany do góry, nawet go bardziej preferujemy niż ten od Karłowa. Chłopcy posileni, rozbawieni poszli po skałach do góry jak kozice…do pierwszej tafli lodu.
Tutaj Janka zahamowało i już nie było tak zdecydowanie do góry. Kamil wciąż nadawał, ciągle to samo. Janek odwrotnie: cisza, ale schronisko było tuż tuż.
Tym razem to Janek przybijał pieczątki przy schronisku, nie mogło być inaczej. Dyrygował Kamilem jak się ustawić do zdjęcia, a potem podziwiał “byłeś”.
Z tarasu widać było kolejny nasz szczyt do zdobycia: Wielką Sowę (zdjęcie powyżej). Trzeba było jeszcze zejść. Frajda była, gdyż okazało się że jest łatwiej niż pod górkę.
Godziny spacer łącznie z nagrodą Kamila i herbatą, to było coś. Jednak nie zmęczyło to nas. Czekaliśmy na Wielką Sowę. O dziwo Kamil nie protestował, a chyba jest to góra na którą najczęściej nie chce iść, bo za łatwa. Mamy swój wariant od Sokolca i jechaliśmy by wystartować za dnia. Janek koniecznie chciał jeszcze oglądać zdjęcia i czytać opisy, więc nie mogło być mowy, że nie zdążymy!
Jak z pocztówki widoki i to z tych przedwojennych. To były jednak ostatnie chwile za dnia. Czy dla chłopaków to problem? Nie, lampki to ich żywioł. Jeszcze jako tako doszliśmy do remontowanych budynków schroniska Sowa, a potem pozostała tylko ciemność.
Kiedyś wyzwaniem było chodzenie w dzień po górach. Teraz gdy jest ciemno. Największym wrogiem lód. Dla Janka bardzo trudne i stresujące przeżycie, ale daje radę. Dla Kamila, gdy wie gdzie ma pójść, bezproblemowe. Kamil wciąż gadał bez końca. Jego dźwięki wierciły mi w głowie, już miałem dość. Janek wciąż w ciszy i najważniejsze, że lampka dawała jasność!
Wielka Sowa zdobyta w ciemnościach, szczyt tylko dla nas. Janek rozbawiony od ucha do ucha, ustawiał Kamila, znów, do zdjęć, bo sowa. Bił pieczątkami do książeczek i ten moment był warty tego, by tutaj wejść po raz więcej niż 1oty.
Schodzenie okazało się być łatwiejsze od wchodzenia. Może inaczej lód wyglądał, gdyż Kamil się uciszył, a Janek zaczął mówić i opowiadać. Wciąż był “uparty”, jak o sobie ostatnio mówi, ale szedł, bo już po prostu był zmęczony…ale lampki pokazywały to czego zazwyczaj nie widzimy.
Minęliśmy Sowę i las, a tam na dole już Sokolec. Widok “pytający” po stronie Janka: “Co tam jest tato?” I tak było już do końca. Wyraźnie z luzem i radością.
Trzy szczyty zdobyliśmy. Co ciekawe, nie byliśmy zmęczeni fizycznie, choć wykończeni chłopakami. Ten dzień pokazał ich możliwości, ale też wrażliwości. Kamil gadał jak nagrany, gdyż już czuł zmianę pogody. Janek chciał być uparty. Oba żywioły dla nas wykańczające, ale daliśmy wspólnie rady, dopingując przy okazji Jordana w jego biegu przez Rudawy. Może kiedyś i my się na to zdobędziemy?!
Jeżeli nie uwierzysz w to, że jest to możliwe, nie osiągniesz tego.