Mała Wysoka
listopad 8, 2021 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
2 429 m npm. Nasz ostatni tak wysoki szczyt do zdobycia szlakami turystycznymi w Tatrach. Niebezpieczne słowo “ostatni”. Jednak był to ostatni moment do jej zdobycia 31.10, gdyż później na Słowacji szlaki są zamykane do lata. Taki był motyw, połączony z piękną pogodą, chęci zdobycia tej góry, wspaniałej, odległej i budzącej szacunek tytułem miejsca, gdzie jest. Miała też być końcem “wysokości” do zdobycia dla nas, albo miała być początkiem by tą wysokość w końcu przekroczyć…tak pod 3 000 m npm mi się marzy.
Odwaga, umiera ostatnia. To była góra naszej próby. Niby nie wysoka, niby nie trudna, ale każdy znalazł coś dla siebie, co będzie pamiętał. Start w Tatranska Polanka na Słowacji zwiastował wszystko, co najpiękniejsze w górach. Odmiennie niż w poprzednim dniu, w wyprawie na Lodową Przełęcz, chłopcy w nastrojach bojowych i jesiennych, no ich aklimatyzacja widać na odpowiednim poziomie bo szybko musieliśmy ich gonić. Kierunek Śląski DOM, nasz pierwszy cel.
Było jakoś normalnie: Kamil z przodu, Janek próbował go gonić, ale nie udawało się i tak szliśmy. Zielony szlak prowadził z jednej strony przy drodze dojazdowej do Śląskiego Domu, z drugiej przy potoku. Atrakcje były bo jak nie samochód, to kamień, to mostek, czy zimnica bijąca od strumienia, ale jak pojawił się Geralch nastąpiła zmiana. Janek nagle dostał więcej sił, cieplej się zrobiło i nawet strumyki z mostkami nam nie przeszkadzały. Było dużo odwagi.
W końcu doszliśmy do Wielickiej Polany. Nie oznacza to, że szlak był zły, czy chłopcy “przeszkadzali”. Było tylko zimno od Wielickiego Potoku i choć było pod górę, to te zimno “szło” z nami, choć słońce grzało i to bardzo fajnie. Do Domu Śląskiego szło z nami wielu ludzi, w końcu był to ostatni dzień wędrowania po górach w Słowacji, ale tam jakoś wszyscy się rozpraszali, znikali.
Nas to nie dziwiło, bo wejście w to miejsce Doliny Wielickiej nagradzało tak mocno, że warto było tutaj wejść między Masyw Gerlacha a Granaty, Staroleśny Szczyt. Te ściany skał po obu stronach doliny robiły niesamowite wrażenie wielkości…i chociażby dlatego należy w to miejsce przyjść….a chłopcy?
Janek nie mógł się doczekać by iść dalej. Włączona była płyta na piosenkę pt.”Łańcuchy, gdzie są łańcuchy” trzeba było iść.
Jak w większość ostatnich naszych wypraw w Tatrach Słowackich, stojąc na początku doliny, widzimy wielki próg polodowcowy, który niczym tama dzieli ją na dwie części, dwa piętra. Problem w tym, że na ten próg trzeba wejść. Janek uśmiech, Kamil rozchichany, a Asia do przodu. To trzeba zaznaczyć: Asia wyrasta na przewodnika tej rodziny. Ta swoboda przejścia i w końcu opanowanie lokalizacji w terenie, dają efekty takie, że trzeba ją gonić. Kurcze oznacza to, że ja jestem balastem dla tej rodziny….wszyscy uciekają, a ja mam ich gonić na to wygląda. Gdyby mi to ktoś powiedział 7 lat temu, że tak będzie….a tak ja na końcu, Janek czasami ze mną i trzeba gonić Kamila, goniącego Asię. Taka kolejność.
Efekty jakie daje Dolina Wielicka zaintrygowały nawet chłopaków. Przystawali i oglądali. Powtórzę to WYRAŹNIE: ZATRZYMYWALI SIĘ ŚWIADOMIE BY POPATRZEĆ NA GÓRY, ŚCIEŻKI i Jankowe pytania o stawy, góry. Dla mnie Gerlach, Granaty dawały taki efekt…że nie umiałem tego opisać. Te czarne granie, pociągnięte rudym przebarwieniem…bardzo szlachetnie i efektownie.
Doszliśmy do Wiecznego Deszczu, tudzież Deszczowej Wanty, czyli skał z których zawsze spływa woda. Myślałem, że odpoczniemy po forsownym podejściu w tak ciekawym miejscu…gdzie tam, to już było i poszli dalej. Muszę zmienić podejście do Rodziny, jej ocenę. Są w takim “gazie”, że odpoczywają nie tam gdzie ludzie się zmęczą, tylko tam gdzie chcą się napić lub zjeść.
Janek jak to Janek. Im trudniej, tym łatwiej. Skały, mocno pod górkę “oderwał się “ od peletonu i nie zamierzał czekać…bo łańcuchy. Tereska zawsze jak widzi nasze zdjęcia podkreśla, że mam problem z tym tempem, bo Rodzina jest “długonożna” i coś w tym jest. Tym bardziej zastanawiające jest w tym jak ta moja Asia daje radę…
Weszliśmy na próg i zaskoczenie. Piękne, prawie płaskie drugie piętro Doliny Wielickiej z Kwietnicowym Stawem otoczony “czarnymi” ścianami to było wow!!!…i wciąż nie było jakoś ludzi, choć nastąpiła jedna zmiana. Trudno już było, to Kamil na prowadzeniu.
Często pytacie o motywację chłopców do pokonywania szlaków. W takim momencie jest to najtrudniejsze. Janek w Tatrach idzie by “walczyć” i takie odcinki jak ten po prostu go męczy i nudzi, więc włącza mu się “wokaliza” nie reagująca na funkcję mute i trzeba trwać do przystanku. Z Kamilem jest gorzej, bo on stawiając swój normalny krok w normalnym tempie po prostu znika nam. Pogodzić ich dwóch jest w takiej niby łatwej sytuacji najgorzej. Zatem Rodzice “uciekają” do tyłu i człapią za dziećmi, albo pozwalają jednemu z nich być z przodu, a drugiemu z tyłu.
Przyznam się, nie spodziewałem że mnie coś jeszcze w Tatrach zaskoczy, w szczególności w trybie piękna. To miejsce jest wyjątkowe ze względu na obie granie i “ogród” wystawiony na południowe słońce. Podejrzewam, że o każdej porze roku musi tu być “zatykająco” ciekawie.
Krajobraz się zmieniał. Dochodziliśmy do drugiego już progu Doliny Wielickiej opartego o Suchą Kopą Wielicką a po obu stronach wciąż wielkie granie. Janek dopytywał się, czy to jest Gerlach, czy tam idziemy. Na szczęście dla nas, to nie był ten kierunek. Janek zawiedziony, nagle przełączył się na przerwę i trzeba było gdzieś znaleźć miejsce na odpoczynek w tym “księżycowym “ pustkowiu. Trochę było dyskusji na ten temat bo ja w kierunku Staroleśnego chciałem, a Rodzina nad staw. Więc poszliśmy pod Gerlach wielki i czarny, gdzie u jego podstawy jest Długi Staw, cały w lodzie już ukryty.
Dawno tak dobrze się nie odpoczywało. Pod nogami lód, nad głową Gerlach i słońce, a w oddali już było widać Polski Grzebień, kolejny nasz cel. Łatwe już zdecydowanie się skończyło, to było widać. Odwaga się włączała, bo jak wejść po tych ścianach na naszą górę?…a Kamil celnie: “Raki?” w końcu był lód, góry…
To był także ten moment, gdy nasza podróż przestała być standardowa. Przypadkowo położony plecak Jaśka a z tyłu szczyty po 2 000 m npm i wyżej, zdjęcie…i nagle wspomnienia się otwierają. A u Janka wszystkie możliwe odznaki Zdobywcy .
Z rozmyśleń wywołały nas “tłumy” turystów idących do góry. Tajemnica “pustki” wyszła na wierzch. Była zmiana czasu…i ten tłum, chcących skorzystać z ostatniego dnia wędrowania właśnie się pojawił zgodnie z nowym “zegarem”i gnał do góry.
Janek wbił się i głośnym Ahoj w ciąg kilku osób. Przejście z jednej strony miało ścianę, z drugiej małe urwisko. Co można młodemu, nam już nie wypadało. W końcu Janek poczekał…i na głowę “spadła” Mała Wysoka. Patrzyliśmy do góry, a tam niczym czubek pinezki, szczyt w różnych kolorach ubrań turystów…to była ona Wielka Wysoka z tłumem ludzi na szczycie!
Za winklem pojawił się też szlak na Polski Grzebień. Konieczna była odwaga. I w takiej sytuacji Janek wychodzi na prowadzenie. Zaczyna się od “łańcuchy, łańcuchy!”, a potem szybko do góry.
Dochodzimy na tym szlaku do pierwszego miejsca wymagającego obycia i sprawności. Jak zwykle podzieliliśmy się na dwie grupy: Asia z Kamilem, Ja z Jankiem. Z dołu zawsze to wygląda śmiesznie. Asia szybko, zgrabnie do góry, Kamil słucha jej instrukcji, ale jej 2-3 kroki to jego jeden. Na stopniach to było szalenie ciekawe.
Janek zafascynowany, rwał się, krzyczał, że on idzie, ale musiał być przeze mnie przetrzymany. Jak poszedł, to od razu wytyczył swoje przejście i można było mówić, a uparciuch i tak swoje wiedział. Klamry w takim układzie mieliśmy de facto pierwszy raz, więc musiał się nimi pobawić!
Przeszliśmy pierwszą część i nie była ona trudna, wymagała jedynie zrozumienia jak posługiwać się tymi ułatwieniami. Byliśmy już 20 metrów przez Przełęczą Polski Grzebień i to miejsce wymagało już odwagi. Śliska ściana, bez progów mocno w dół, a my musieliśmy przy wsparciu łańcuchów przez nią przejść. Długie nogi Kamila i dla niego to nie był problem, bo nie patrzył w dół. Janek…gdyby nie wytyczał znów swojego wariantu przejścia byłoby to łatwe, a tak….wytyczyliśmy nowe przejście bez użycia łańcuchów, wspinając się po skałkach bezpośrednio do góry jakieś 20 metrów. Teresa byłaby dumna z jego osiągnięcia.
Po prawie 8 km, których nie czuliśmy w ogóle, trzeba było zebrać siły. Mała Wysoka, ostatni nasz szczyt powyżej 2 400 m npm do zdobycia w Tatrach, czekał na nas i nie wyglądało to sobie na takie łatwe.
Znów parami rozpoczęliśmy wspinaczkę. Pierwsza część wymagała od nas sił i umiejętności chwytania, trzymania się i przede wszystkim wyboru przejścia. Po pierwszych kilku metrach przejścia przez skałki, ale szlakiem, stanęliśmy przed litą skałą.
Asia poprowadziła Kamila. Janek wybierał swoje przejście, swój wariant i można było strzelać, krzyczeć że się myli, on wiedział najlepiej. Im trudniej tym lepiej.
Dla Kamila instrukcje od Asi były wytyczeniem przejścia w wariancie tak łatwym, dzięki jego długim nogom, że nie było istotne, że idziemy mocno do góry. Po przejściu skał, rozpoczęliśmy podejście pod sam szczyt wśród wielkiego gruzowiska skał. Każdy krok musiał być wyważony, sprawdzony. Janek znów w swoich wariantach, wiedział lepiej i więcej niż wszyscy …a byliśmy mocno w górze i było mocno w dół. Było dużo odwagi.
Do pewnego momentu wysiłek jest tak duży, że nie patrzyliśmy nigdzie indziej jak pod nogi, a potem wszędzie. Janek już wiedział, że Geralch nam towarzyszy, Kamil wyraźnie był zaintrygowany ilością ludzi na szczycie, bo raz za razem patrzył do góry.
W pewnym momencie człowiek czuje się, jakby był na filmie o górach w Himalajach. Ostra krawędź w dół, skąd widać wszystko, a do góry tylko rumowisko skalne. Chłopcy przyzwyczaili się do Tatr i tych wysokości, więc nie robiło to na nich żadnego wrażenie, na nas już tak.
Weszliśmy. Dotknięcie tabliczki z opisem szczytów wokół, popatrzenie jak prowadził nasz szlak i zdjęcia, że weszliśmy.
Wybraliśmy to miejsce do zdjęcie, bo Staroleśny Szczyt z jego wierzchołkami jest tak charakterystyczny, że pomylić można tylko z Batmanem
Jak widać weszliśmy na szczyt w czasie wskazanym na Polskim Grzebieniu, ale od razu schodziliśmy w dół, gdyż ludzi przybywało za nami. Schodząc trzeba było mieć jeszcze więcej odwagi.
W końcu znaleźliśmy miejsce do odpoczynku poniżej kopuły. W tym miejscu dowiedzieliśmy się dlaczego ta góra jest tak często odwiedzana…patrząc na Rysy powyżej, na Staroleśny poniżej, na Gerlach, wszędzie…ta góra jest jak centralna ambona dla oglądających w centrum Tatr.
Zejście z niej było dużo łatwiejsze niż wejście. Technika “dowolna” czyli jedni na tyłku, inni przeskakując, wręcz omijając łańcuchy i klamry. Udało się! Nie było to łatwe, ale udało się!!!
Potem już tylko goniliśmy do przodu. Pamiętaliśmy o zmianie czasu i o tym , że go po prostu nam zabraknie. Na szczytach było słońce, ale w Dolinie Wielickiej już był cień i ciemność.
Mała Wysoka nie była ani mała, ani łatwa, ale dała nam doświadczenie jak złożone może być wspinanie. Na zejściu dominowały dwa tematy: “Kiedy ściągamy kaski?, “Dlaczego tak wolno idziemy, zaraz będzie ciemno!” Więc Asia prowadziła, a my próbowaliśmy ją złapać.
Ściągnięcie kasku może być czymś co daje dużo szczęścia, nie spodziewałem się tego, a jednak. Janek jakby ważył o kilogramy mniej, zasuwał w dół, że aż miło, bo choć Granaty wciąż stały w słońcu to było go mniej z chwili na chwilę.
Schodząc z ostatniego progu zobaczyliśmy tez to, czego nie widać przy wchodzeniu: staw, jego otoczenie…znów wow i znów szybciej, szybciej w dół!!!
Byliśmy zmęczeni jak dotarliśmy pod Śląski Dom. Ostatnia herbata, ostatni posiłek i wyścig trwa dalej: my szybciej czy też ciemność. Takie są uroki krótkiego dnia i braku latarek, bo ktoś zapomniał.
Wygraliśmy. Doszliśmy do auta i ciemność zapadła. Wygraliśmy bo byliśmy na tyle odważni, że szliśmy nie przejmując się tymi wszystkimi ograniczeniami, które nas ciągle hamują. Kolejny szczyt do Turystycznej Korony Tatr zdobyty…i nie jest istotny który.
Zostanie nam też jeszcze jeden problem:jak przekroczyć 2 500 m npm. Wiemy, że możemy, wiemy że chcemy, tylko trzeba wybrać górę na jaką się będziemy wspinać. Zaczyna być to śmieszne, biorąc pod uwagę fakt, że Chłopcy mieli być tylko w domu ze względu na ich problemy, a tutaj mówimy o szczytach 2 500 m npm i więcej.