Sarnia Skała, Grzybowiec
maj 22, 2023 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Przez dwa piękne szczyty i pięć dolin, trasa która nas zauroczyła, zmęczyła i nauczyła pokory…a miało być nudno, łatwo. Jak Piotr pisał mi, jak wchodzili na Sarnią Skałę z Zuzią, wiedziałem, że należy się im podziw za to co zrobili. My wciąż odsuwaliśmy jej zdobycie, bo ciągle było coś innego do przejścia. W końcu nadszedł ten dzień.
Nie mogłem uwierzyć, że w tak piękny dzień jesteśmy jedyni na szlaku. Fakt było wcześnie rano, ale było słońce, wszędzie było pusto i my na szlaku. Nie mieliśmy planu przejścia, bo Janek przez ostatnie tygodnie nie chodził z nami, ale liczyłem że jak zwykle nas zaskoczy. “Zaparkowani” pod Krokwią wystartowaliśmy do Kuźnic.
Role były rozpisane. Kamil goni do przodu, Janek czyta wszystkie tabliczki i robi pieczątki, a ja im towarzyszę. Nie widać było po Janku choroby, szedł, że aż miło. Naszym pierwszym punktem wyprawy były Kalatówki. I to był dobry ruch, bo znów to piękne miejsce było tylko dla nas. Janek włączył tryb: “O Kasprowy, byłeś”, “O Giewont byłeś”. “Tato co to jest? A Kopa, byłeś”. Było miło i cieszyłem się, że syn “byłeś” na tych wszystkich szczytach wokół nas.
Z tym “byłeś” nie było wyjścia i trzeba było odpocząć i popatrzyć na te góry. Nie było z nami Asi, dostała wolne od nas, przez co znów mieliśmy męskie wyjście. Nie było motywatora do decyzji. Zatem posiedzieliśmy i się zgrzaliśmy, bo chłopcy nie chcieli się rozbierać, a już było dużo cieplej niż w Zakopanem, które tonęło we mgle.
U Janka obudził się lider. Takie cuda robi krótki odpoczynek. Zaczął czytać, gdzie mamy iść, “Tato daj mapę”, co więcej szedł pierwszy. A jak idzie to goni. Skąd ja to znam. Nawet wiosny nie mogłem napatrzeć się w górach , Kamil też
Trasa nas zaskakiwała dynamiką, ale i wyglądem. Były to po prostu fajne góry.
Janek łaskawie się dał dogonić, po tym jak zobaczył wielką świeżą kupę miśka. Byłem zaskoczony, że ją rozpoznał, czyli lekcje nie poszły w las. Dzięki temu pozwoliliśmy Kamilowi na gadanie. Ten do tej pory nie był zbyt aktywny, teraz gdy dostał milczące przyzwolenie nawijał o wiośnie, że się skończy w czerwcu, że trzeba zmienić koszulki i spodnie, ale to jest tylko takie jego przekomarzanie się z samym sobą. On do letnich rzeczy ostatni! Tak jak teraz ciepło było, że pot się lał, ale nie dali ściągnąć z siebie bluz. Schodziliśmy już z Przełęczy Białego. Pojawił się Giewont, Suchy Wierch i momentami nasza Sarnia Skała.
Szlak się zmienił. Trawersowaliśmy schodkami zbocze i było dużo zabawy. Minęliśmy pierwszego napotkanego tego dnia turystę gromkim DZIEŃ DOBRY. To Janek oczywiście!
Ileż było na tym szlaku aktywności. Dawno nie widziałem tak rozbawionych synów. Trudno było ich dogonić. Janek tylko z dala, krzyczał:”Tato mgła!” Tak na dole wciąż była mgła, a u nas słońce. W końcu spocili się tak, że sami zaczęli ściągać kurtki. Było tak ciepło.
Popatrzyliśmy do tyłu, bym mógł odpocząć. Robiło wrażenie skąd schodziliśmy i jak dynamiczny jest ten trawers. Janek kierownik długo nie pozwolił się delektować odpoczynkiem, bo on na Sarnią Skałę. Trzeba było go gonić. Znów!
No i pojawił się fragment szlaku, z którym Kamil, super ostrożny, miał olbrzymie problemy. Kamienie, bardzo śliskie, były skrajnym problemem dla niego. Tutaj bez Janka mogło być dla Kamila za trudno. On wytyczał drogę, a Kamil go naśladował. Zawsze zastanawiam się w takim miejscu, co powoduje takie ograniczenia u Kamila i nie wiem. Czy to strach i doświadczenie, czy brak zrozumienia sytuacji. Najważniejsze, że w takich miejscach brat się przydaje!
Janek dał szansę popatrzeć na kwiatki. On studiował szlaki, a ja mogłem popatrzeć na ich kolory. Długo to nie trwało, bo Sarnia przecież, ale popatrzyłem.
Kamil nas zaskoczył. Nie wiem jak to się stało, ale to on nagle był pierwszy. Od tego momentu szliśmy jeszcze szybciej, a już byliśmy na Czerwonej Przełęczy. Stąd na Sarnią chwila. I zaskoczyła nas. Wyglądała jak jakaś baszta, bardzo niedostępna.
Ja bym powiedział, że Sarnia Skała choć ma tylko 1 377 m npm, to piękne Wysokie Tatry w miniaturze. Szlak w pewnych momentach techniczny, skałki śliskie i trzeba było znaleźć najlepszą opcję ich przejścia. Przewyższenie robi swoje, tak że Kamil i Janek mocno zgięci podchodzili. Mi to strasznie przypominało Jagnięcy Szczyt. Chłopcy byli bardzo zadowoleni, na szczęście nie wołali do mnie “Tato chodź nie leń się”, bo bym padł.
Janek zanim ja do nich doszedłem obiegł wszystkie skałki i szybko kazał zrobić zdjęcie, bo on tam będzie jadł. Takie miejsce dla nas…to lepsze niż śniadanie, tak sobie pomyślałem patrząc na Giewont “pod nosem”. Zaskoczyło mnie tylko “zawieszenie” Kamila. Czy był tak zmęczony? Gdzie on był z tym jego myślami?
Zrobiliśmy selfi, “Tato dla mamy!” i mieliśmy iść dalej. Chłopcy byli w tak dobrej formie, że wydawało się mi, że możemy dojść aż na Grzybowiec który widać było z daleka.
Popatrzyłem jeszcze na piękne Tatry Wysokie, bo byliśmy w tym momencie w Tatrach Zachodnich i schodziliśmy. To był ten moment by się podzielić Skałą z turystami. My schodziliśmy a jeden za drugim szli turyści na górę po “schodach” zgrzani i spoceni. Wiem mieliśmy dużo szczęścia, że przyszliśmy od Kalatówek, bo te schody szły ostro w dół. Szło się zmęczyć patrząc w dół do Doliny Strążyskiej…ale patrząc też na grań po drugiej stronie na którą zaplanowałem by wejść z chłopcami.
Skały zostawiliśmy nad nami, a walczyliśmy z zejściem. Janek oczywiście wszystkich witał, więc tempo nam zdecydowanie spadło. Musiał sobie też pogadać. Jedną Panią to równo zaskoczył. Pani:”Świetnie idziecie tym szlakiem z Giewontu!” Janek:”To nie jest szlak na Giewont!” Pani zong i popatrzyła na Janka, na swojego męża i aż się zatrzymała. Janek zrobił wrażenie. Mieliśmy odpoczywać w Dolinie Strążyskiej, ale szło tak dużo osób w górę, że przesunęliśmy się do Doliny Grzybowieckiej.
Kamil na początku stanął, zablokowany przy strumyku. Gdyby tak postawił dłuższy krok przeskoczyłby go. A tutaj czekał. Janek pomógł. Potem jednak wszystko wróciło do normy. Wspinaczka po stoku Łysanki nie była łatwa. Janek był bez kondycji, co nie dziwiło, ale szedł powolutku do góry. Kamil znikał i potem się pojawiał siedzący, jak to on.
Gdy wchodziłem nie dziwiło mnie to, że nie spotkaliśmy turystów. Te podejście było kondycyjnie wymagające. Zawsze przy tym będę powtarzał, że aby zdobyć szczyty, warto pokusić się, by przejść taki szlak. Janek co chwilę pytał się, gdzie ten Grzybowiec i świetnie to wymawiał. Bawił się tym słowem. Jak Pani Ola nas mijała, Janek pięknie poinstruował ją, że idzie na Grzybowca i będzie to tuż, tuż…ale widać było, że najchętniej by już usiadł i skończył wspinaczkę. Był dzielny i Pani Ola go za to pochwaliła!
Ale jak tam już weszliśmy całą trójką, to padliśmy. Te ponad 350 m do góry dało popalić! Za to dostaliśmy “miejsce”, i tylko dla nas, z widokiem na ścianę Wielkiej Turni!
Sarnia Skała stąd wyglądała na maleńką, ta za świerkiem, ale to był challenge by dojść z niej tutaj. Tym bardziej cieszyły widoki.
Schodziliśmy. Janek był tak wypoczęty, że …”idziemy na Czerwone Wiechy!”. Chyba przygiął.
Wysiłek przekierowaliśmy na zejście i znów Janka można było tylko oglądać od tyłu jak gdzieś uciekał przez Dolinę Małej Łąki. Na dole jeszcze raz próbował przekonać nas do Czerwonych Wierchów, ale nie dostał szans. Kamil stwierdził: “Byłeś!” i było to pożegnanie z górami wyraźnie wolał iść w dół do Gronika.
Teraz musieliśmy jakoś wrócić. Droga nad Reglami, którą do tej pory szliśmy, zamieniliśmy na Drogę pod Reglami. Mieliśmy kawałek do powrotu, ale “rowerówka” już nie była taka trudna. Szliśmy na tyle ochoczo, że postanowiłem jeszcze wybrać się do Doliny za Bramką, w której nigdy nie byliśmy.
Janek się zdziwił, ale powiedział, że będzie szedł wolno do tej dolinki. Od samego początku były bramki, jak się później okazało, jedna była specjalnie rozsadzona, by można było do dolinki wejść. To weszliśmy
I zrobiła na mnie wrażenie. Pusta, pełna kolorów i efektu strumyka była warta jej zwiedzenia w ciągu tych 20 minut. Janek jak usłyszał, że to koniec zniknął. Tak był już stęskniony obiadu
Czekał na nas na wejściu w stylu Kamila i tylko popędzał:”Szybciej bo obiad zamkną!” Musiał być bardzo głodny!. No to mijaliśmy wszystkie doliny, jakie wcześniej widzieliśmy: Małej Łąki, Strążyską.
Z wyraźną ulga chłopcy przyjęli, że doszliśmy Pod Krokiew i samochód czeka.
Doszliśmy. Ja wykończony, chłopcy: “Gdzie obiad?!” Przeszliśmy szlakami, jakimi do tej pory nie przechodziliśmy. Zaskoczyły nas i to bardzo. Uważam, że wspaniały na poznawanie Tatr, ale wymagający kondycji. Bardzo się cieszę, że mogliśmy z synami być na nim cały dzień, gdyż znów spotkaliśmy dużo dobrych słów i mieliśmy wiele fajnych spotkań. Pozdrawiamy pana Tomka, który razem z Jankiem wchodził na szczyt Grzybowca. Warto spotykać takich ludzi w górach jak Pan, Panie Tomku.
A Wam polecam ten szlak, można go podzielić na “zwiedzanie dolin” a przy okazji oglądać wspaniałe góry.