908, 909, 910…tak odpoczywamy w Górach Opawskich
czerwiec 18, 2025 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Padło pytanie: jak odpoczywacie, regenerujecie się po tak trudnych do zdobycia górach jak Kończysta w Tatrach. Jak zobaczyłem to pytanie odpowiedziałem sobie: chyba licząc kolejne zdobyte szczyty!…czyli idąc przed siebie, najlepiej w nieznane i ciesząc się tym, że zobaczyliśmy coś nowego.
W takiej sytuacji zawsze mamy dylemat, gdzie jechać bo wydaje się, że wszystko już przeszliśmy. Jednak pomimo tego, znajdujemy wciąż nowe drogi i nowe miejsca. Tak jest z Górami Opawskim, które bardzo lubimy. Wstaliśmy, popatrzyliśmy na pogodę i pojechaliśmy tam, choć wydawało nam się, że wszędzie już tam byliśmy.
Zatrzymaliśmy się po czeskiej ich stronie w miejscowości Dlouha Voda. Podczas jednych z ostatnich wypraw tutaj poznaliśmy wspaniały, ciekawy szczyt i chcieliśmy do niego wrócić. Mowa oczywiście o Jindřichova vyhlídka. Zaskoczyła nas wtedy kompletnie i postanowiliśmy do niej przejść drogą dla nas nieoczywistą, czyli przez łąki i górę Milíře.
Jak zwykle u chłopaków, najpierw jeden pędził, a potem drugi, by znów wszystko obrócić do góry nogami i ten ostatni był pierwszym, a ten pierwszy ostatnim…w dodatku ledwo widocznym między trawami.
Tak pędzili, że świetny kamień, jako oznaczenie szczytu postawiony na Milíře, pominęliby. My to zobaczyliśmy, a potem oni znów pogonili bo przecież śniadanie czeka. Nie zatrzymywaliśmy ich, bo i tak znali drogę, a słońce już tak paliło, że chcieliśmy usiąść pod jedynym ocalałym na szczycie drzewie i w jego cieniu.
Pierwsza część wyprawy z sukcesem dała nam poczucie radości, bo nogi jednak mniej bolały. Naszym kolejnym nieoczywistym celem, była jakaś czerwona wieża. Zawsze ją widać w Górach Opawskich, ale tam nas jeszcze nie było. Szykowała się kolejna ciekawa przygoda. Nie było już młodników, nie było drzew jak sięgnąć daleko łąki. Dla Kamila trasa jak znalazł, długi sprint to coś w czym jest najlepszy, tym bardziej, że odpoczęliśmy, zjedliśmy śniadanie.
Goniliśmy go bezskutecznie, aż sam się zatrzymał na żółtym szlaku pod szczytem Na Valštejně. Widać, że był, ale jak do niego dojść? Wszędzie były zagrody/zasieki/linki pod napięciem. Najpierw zatem zrobiliśmy sobie zdjęcie pod szlakowskazem…
…a potem weszliśmy na szczyt wiedząc, że tam nie ma krów. Stamtąd już widzieliśmy czerwoną wieżę.
Podeszliśmy bliżej i okazało się, że to jakaś specjalna wieża telekomunikacyjna. Trochę byliśmy zawiedzeni, więc musieliśmy pójść dalej, by sprawdzić co to jest Kraví hora, szczyt nie dość że niższy niż wzniesienie gdzie była wieża, to jednak nazwany! Zaintrygowało nas to.
Szybkie przejście i okazało się, że na czubku jest kamień z nazwą góry i przede wszystkim cieniem…z jakimi kwiatami!
Słońce już paliło na całego. Plan był by zejść szybko na skróty do lasu i naszej wioski. Piękne łąki wkoło, aż się chciało tak na luzie po prostu zejść. Janek był na tak, prowadził. Kamil nie marudził szedł za nim.
Szutrowa droga świetnie nas prowadziła. Niestety okazało się, że pokierowała nas do pastwiska pełnego krów z cielakami …i po skrócie. Musieliśmy wrócić i szukać innego przejścia. Nie było chętnych na testowanie tego “zagrodowego” szlaku, choć krówki wyglądały bardzo przyjaźnie.
Powrót pod wieżę dał szansę na popatrzenie na Biskupią Kopę z historyczną, białą wieżą, przejście przez łąki i wdrapanie się pod pagórek, który zabrał nam więcej potu, niż wszystkie szczyty razem tego dnia zdobyte. To był challenge by to przejść. Janek sapał jak parowóz. Kamil z Asią kichali, a jednak musieliśmy przejść, bo to był skrót.
Jednak w tym wszystkim pojawiło się coś, czego nie spodziewaliśmy się. Kamil, który szedł pierwszy nagle wyhamował. Okazało się, że droga stała się czymś, co przypomina wyschnięte koryto rzeczki. Potem okazało się, że było ono głębsze od Janka i Asi. Co to było!?
Poczuliśmy się zdecydowanie lepiej ,gdy można było już zrobić pajacyki, bo już było widać koniec. Ta końcówka nas kompletnie zaskoczyła, a wydawało się, że w tych górach już nic nas nie zaskoczy!
Przeszliśmy tyle kilometrów by odpocząć. Zdobyliśmy tyle szczytów by czuć się rozluźnionym. Myślę, że to był odpoczynek typowy dla nas. Cały dzień w swoim tempie, bez jednego turysty w ciągu całego dnia.
Jesteśmy w ten sposób gotowi na następne wyzwanie :)