Beskid Sądecki i jego Przehyby
kwiecień 23, 2025 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Trzeci dzień w Beskidzie Sądeckim. Było do tej pory pusto na szlakach, cicho i ciekawie. Tym razem mieliśmy dokończyć naszą ostatnią wędrówkę, która dotarła do Złomistego Wierchu prawie rok temu. Od niego było bardzo blisko do Przehyby, ale nie trafiliśmy tam w końcu.
Beskid Sądecki pozwala na wytyczanie indywidualnych tras, więc tym razem też planowaliśmy stworzyć nasz własny szlak, jak w ciągu ostatnich dwóch dni, zaczynając na końcu Przysietnicy o nazwie Ogorzale a doprowadzający nas na wszystkie Przehyby, bo jest ich kilka :)
Wyprawę zaczęliśmy przy leśniczówce, gdzie przywitał nas kot, ale i małe szczekające psy, wywołujące mały popłoch u synów. Im mniejszy tym trudniejszy :) Udało się bardzo szybko znaleźć nasz skrót i wystartować pod pierwszą górkę, jakoś byłem wdzięczny pieskom za asystę.
Widoki już były niesamowite, ale uwaga, Janek już na samym początku niejako mimochodem, wskazał że dzisiaj idzie własnym szlakiem, własną ścieżką. Pojawiło się podejście całkiem przyzwoite. Janek swoim tempem i swoją drogą, Kamil oczywiście tak, jak wszyscy. Trochę postękaliśmy, bo było jak w Beskidzie Niskim mocno do góry, ale jakoś to nie zmęczyło nas, choć to był trzeci dzień wędrowania.
Chłopcy rześko do przodu i Janek stwierdził, że on idzie w bok. Jak go jakoś się zatrzymało i wytłumaczyło, że to nie tędy, to stwierdził, że go noga boli i nie idzie. Błyskawice w mojej głowie przechodziły z lewej na prawą i uratował nas znak szlaku edukacyjnego, do którego doszliśmy. W końcu Janek miał jak iść…po swojemu oczywiście. My górą on dołem, my dołem on górą.
Doszliśmy naszym skrótem do niebieskiego szlaku z Rytra. Janek zobaczył wieżę na Radziejowej i od razu, że w maju idzie tam z Mikołajem i Pańcią. My za to popatrzyliśmy się przed siebie, a tam prawie Lackowa była. Kamil schylony w pół, jak zwykle świetnie. Janek dopingowany przez Asię, zaskakująco szybko wchodził. Chodziło w końcu o Wietrzne Dziury nasz kolejny szczyt zdobyty, czyli 892.
Kamil jak zwykle pierwszy odpoczywał, a my w zaskoczeniu oglądaliśmy skały i “wyspy” górek na szczycie. Ciekawe miejsce. Konieczne było zdjęcie i odpoczynek. Śniadanie smakowało bardzo dobrze. Tak jak siedzieliśmy, nagle zaczęli pojawiać się turyści. Do tej pory nie było prawie nikogo przez te dni, było to zatem zaskoczeniem dla nas. Janek oczywiście wszystkich wypytał i zagadał.
…a po Dziurach obrazy jak w Karkonoszach i daleko na horyzoncie w końcu pojawiła się pierwsza Przehyba, ta Wielka. Mieliśmy wejść na nią ścieżką z drugiej strony, czyli znów skrótem.
Widok na Wielkiej Przehybie był przerażający. Wszystko przetrałowane, pocięte, ale nasza ścieżka w bok była nietknięta. Udało się obejść, popatrzeć na Tatry, które pojawiły się i szeroką ścieżką dojść na szczyt.
I znów pojawiły się Tatry, ale zejście już nie było takie łatwe. Ścieżka była już zawalona pociętymi gałęziami i Janek oczywiście wykorzystywał to do swojej wersji przejścia. My mogliśmy popatrzeć w każdą stronę, a widoki były przednie.
Wróciliśmy na szlak. Tam znów spotkaliśmy turystów. Para jadąca na rowerach zatrzymała się przy nas i z ciepłym pozdrowieniem się przywitała. Odpowiedź Janka uruchomiła wspomnienia:”My Was pamiętamy! Janka w szczególności! Niedawno byliście na Starorobociańskim prawda?” Okazało się, że Pan Zbyszek świetnie nas zapamiętał, a w szczególności Janka. Takie spotkania w górach dają dużo ciepła i radości. To było niezwykłe spotkanie.
My jednak musieliśmy zejść ze szlaku. W końcu skróty obowiązują i chcieliśmy znaleźć Przehybę, drugą już. Udało się.
Stamtąd znów widoki zapierające dech i to na Pieniny, Tatry. Jednak atrakcją były ławki dla olbrzymów, a nasi synowie to takie krasnoludki na nich.
Usiedliśmy na nich podziwialiśmy polanę, Janek zdążył kupić sobie magnes w schronisku i zdobyć kolejną trzecią Przehybę, czyli nasz 895 szczyt. Miejsce nas zauroczyło. Jednak trzeba było wracać.
Znów każdy z chłopaków swoją drogą, ale udało się wrócić do żółtego szlaku. Napis “Dla wprawionych turystów” zobowiązywał. Nie mogliśmy się doczekać co to znaczy. Patrzyliśmy i wydawało nam się, że po prawej stronie gór widzimy szlak.
No i zaskoczył nas kompletnie. Trawers Zgrzypy i Jaworzyny był fenomenalny, wąski, trawersował te góry w iście nietypowy sposób. Janek wykorzystał wąskość ścieżki i nie przepuszczał Kamila. Świetnie schodzili, tak że nie można było ich dogonić. Bardzo szybko zobaczyliśmy Przehyby z tyłu, skąd przed chwilą oglądaliśmy nasz szlak.
Janek szedł bardzo uważnie. Zatrzymał się na chwilę:”Tato szczyt!”…ale jak go wymówić: Zgrzypy. Stał próbował przeczytać, co Kamil wykorzystał i 896 szczyt został w rękach Jankach. jednak po chwili wszystko wróciło do normy. On prowadził trawersem goniąc tak szybko, że my nie byliśmy w stanie utrzymać ich tempa. Widać, jak się bawili tym przejściem.
Dobrze, że się zatrzymali. Przecież na koniec czekał nas skrót. Ścieżka była ledwie widoczna, lepiej wspaniałe kwiaty. Doszliśmy do wiosennych łąk, przepięknych…i chłopcy przyspieszyli. Znów małe, głośne pieski pojawiały się za płotami, tudzież przed nimi. Końcówka zatem była bez chwili hamowania.
To był sukces! Trzy dni wędrowania i odczarowywania w naszych głowach tego, czym jest Beskid Sądecki. Wspaniały w tym momencie. Można tutaj wędrować swoimi ścieżkami, ale też istniejącymi szlakami, które umieją zaskoczyć, jak ten żółty trawers na końcu. Chłopcy znów się poprawili. Kamil nawet zaskoczył ostrzeżeniem:”Uwaga znak!”. Potem zaczął mówić:”Czasu!” no i okazało się, że synowi potrzeba zegarka i informacji, że zdążymy na obiad. To było bardzo ciekawe zdarzenie.
My wrócimy tam i zobaczymy, jak Beskid nas jeszcze zaskoczy.