Jaskinia Mylna, czyli jednak można się pomylić.
czerwiec 9, 2025 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Nasza pierwsza wiosenna wyprawa w Tatry miała prowadzić w góry, ale na górze w sobotę tak wiało, że postanowiliśmy pójść w dół. W Tatrach Zachodnich jednym z ostatnich miejsc szlakowych, gdzie nie byliśmy są jaskinie: Raptawicka i Mylna. Stały się naszym celem rozgrzewkowym, by lepiej poczuć siłę gór, zanim zaczniemy znów je zdobywać.
Po dobrym obiadku to była przyjemność wejść do Doliny Kościeliskiej, ciepłej i miłej. Janek na starcie oczywiście sprawdził, gdzie był a gdzie nie, czy w muzeum jest coś nowego i fajnego dla niego. Dopiero wtedy mógł pójść.
Na samym starcie wpadło mi takie zdanie do głowy: jeden musi być z przodu, drugi musi być z tyłu, byśmy my mogli być w środku. To oczywiście o naszych synach. Jest jednak jedno ale w tym zdaniu: jak jednego nie ma, to zawsze musimy być na końcu. Janek tak wystartował, że musieliśmy gonić go dobrym krokiem, tak że nie było problemów z dojściem do czerwonego szlaku do Jaskini Mylnej i Raptawickiej.
Ubraliśmy rękawiczki do zdobywania łańcuchów, gdyż aby wejść do jaskini, to trzeba do niej wejść po skałach i tym łańcuszku. Dobry moment na szkolenie. Wydawało się, że dojść do jaskini będzie łatwo. Patrząc na chłopaków schodzących z góry, można było jednak mieć inne wrażenie.
Jak tylko wyszliśmy ponad las, zrozumieliśmy dlaczego. Skały były wyślizgane i owszem, ale ten wiatr na przełączkach wręcz zdmuchiwał. Janka dwa razy zatkało i był gotowy wracać. Na szczęście spotkaliśmy miłych turystów: Mikołaja i jego Rodziców. Udało się nam razem w końcu dojść na górę. Janek dostał lampkę od Taty Mikołaja i zaczęliśmy zwiedzać…co niektórzy już na kolanach.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Jaskinia_Mylna
Na start Okna Pawlikowskiego. Niesamowity jest z nich widok, warto było popatrzeć przez nie na góry. Potem jednak Mylna dała pomylić się kilka razy i pomimo oznaczeń szlaku, pobłądziliśmy i wróciliśmy do miejsca skąd zaczynaliśmy.
Wyjście z jaskini już było innym doświadczeniem. Wiatr był tak silny, że zdmuchiwał nas. Nie było zatem dyskusji tylko w dół, choć trzeba było jeszcze pokonać kilka zakrętów i bardzo sypkie podłoże. Teraz rozumieliśmy, dlaczego to przejście nie wyglądało tak łatwo, dla schodzących wcześniej turystów.
Janek sobie szedł, oczywiście potwierdził, że był na Starorobociańskim, ale zdecydowanie lepiej czuł się patrząc na szlak, gdzie już widać było ludzi idących po Dolinie Kościeliskiej. Przy tym wietrze to był imperatyw, być już na dole.
Zeszliśmy. Wyprawa okazała się sukcesem. Nogi się rozchodziły, była frajda i Jankowi idealnie wyszły Markowe pajacyki. Powrót do Kir był bardzo przyjemnym spacerkiem, gdzie cały czas musieliśmy gonić naszego syna, jakaż to niespodzianka. Ciekaw jestem czy będzie to jak z tym zdaniem z początku wpisu. Okaże się w poniedziałek :) Jedno jest pewne: dla Kamila nie musiałaby to być jego najwspanialsza wyprawa, trochę było za nisko…ale on miał swoją wyprawę z Wielkimi Szerpami i Bonitum! Dziękuję im za to.