Przez zielone “morze” na Kamienicę.
maj 12, 2025 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Najciemniej pod słońcem tak się zwykło mówić. Góry Izerskie prawie całe przeszliśmy … przez Wysoki Grzbiet. Ten drugi Grzbiet Kamienicki to już nie. Po prostu ja jestem stamtąd i jakoś nie szło nam tam trafić. Jednak jak już się prawie wszystko przeszło, to nawet minimalna zachęta, potrafi spowodować, że można zmienić zdanie. Jeden z odkrywców opisał szlak prowadzący wzdłuż słupków drogowych z XVIII wieku, pokazał że Bycza Chata wciąż jest widoczna, no i można chłonąć te góry na Jeleniej Skale. Wystarczyło.
https://pl.wikipedia.org/wiki/G%C3%B3ry_Izerskie
Start w Przecznicy i od razu na skróty. Pierwszy cel Jelenie Skały. Poniżej na zdjęciu. W dawnych czasach były obowiązkowym punktem odwiedzin z jej wspaniałymi widokami. My jakoś nigdy tam nie trafiliśmy. Janek znalazł czerwone strzałki z nazwą więc już mógł kontrolować sytuację.
Słoneczko nam świeciło, ale było pieruńsko zimno. Musieliśmy ubierać wszystko, co mieliśmy także rękawiczki. Kamil nas rozgrzał: “Idziemy Skały”. No i pojawiło się nowe słowo skały, wcześniej nie używał i to w tak dobrym kontekście.
Skróty nas zaprowadziły do czerwonej kropeczki. Okazało się, że to oznaczenie które prowadzi do naszego celu na Jelenie Skały. Same skały nas zaskoczyły. Trzeba było się wspinać i wchodzić po starych schodach na samą górę. Tam było to. Warto było.
Odpoczywaliśmy. Janek nadawał, Kamil nadawał i kończyło się wszystko, że trzeba prać. Chłopcy zdecydowanie są cichsi jak idą, jak muszą kombinować jak przejść daną ścieżkę. Przystanek i jest gadane, ciągle to samo, w kółko. Przepraszam, Janek ciągle przypomina na jaką górę mamy pójść, by przez przypadek nie zapomnieć. Weszliśmy więc na Jelenie Skały, czekała nas Tłoczyna. Pamiętam ją prawie bez drzew a tutaj na naszym skrócie całkiem dużo wspaniałych drzew.
Wydawało nam się, że można zabłądzić w tej zieleni, a tutaj pojawiły się słupki, jeszcze te bardzo stare, więc Janek odliczał:”48″, “51” i ciągle się pytał co to oznacza. Nie umiałem odpowiedzieć, więc szliśmy od jednego do drugiego zakładając, ze nas doprowadzą na szczyt. Tam była niespodzianka. Szykowaliśmy się, że będzie dziko, a tutaj piękna tabliczka i wskazówka, że będzie gołoborze, którego nawet nie znałem. Była niespodzianka.
Tak pięknych widoków się nie spodziewaliśmy. Było miejsce na śniadanie. Kamil wrócił do “skał” i to było fantastyczne jak mówił o górach i skałach po swojemu, znów coś innego. Janek jadł i oczekiwał, że zdobędziemy szybko kolejny szczyt Kowalówkę. Gdy siedzieliśmy tak sami, to pojawili się turyści, pierwsi i ostatni tego dnia. Było to tak zaskakujące, że aż fajne. Nie tylko my zatem szukaliśmy ukojenia w zielonym morzu Gór Izerskich.
Wystartowaliśmy w dół. Minęliśmy wolframowe źródło św.Wolfganga, skrzyżowanie pod Jodłą i weszliśmy w tą zieleń głęboko. Znów pomogły stare słupki. Kowalówka jest tak zielona, że aż można było w niej utonąć. Szkoda, że nie miała tabliczki, ale był znów fajny słupek, całkiem starożytny.
Kowalówkę zdobyliśmy niejako po drodze. Jankowi się spodobała, ale wciąż powtarzał, że idzie na Kamieniec. To jest najwyższy szczyt tej strony Gór Izerskich i nie ma tam szlaku, toteż zdziwiliśmy się, że pojawił się nam po bezdrożach, asfalcik, który zaprowadził nas na ścieżkę do góry. Znów było bardzo dziko i zielono.
Kamil nawet się nią zmęczył. Widoki z niej, jak z bardzo wysokich gór. Janek oczywiście, że Tatry, ale to był już Kamieniec. Od północy dostępny, piękny, z dalekimi widokami i te borówki. To musi być czerwień na jesieni! Świetne miejsce.
Zdjęcie zrobione i szybka ucieczka, tak dotkliwy był ten zimny wiatr. Schowaliśmy się od niego i delektowaliśmy się tym gdzie jesteśmy. Warto tutaj było być.
Po odpoczynku w dół. Janek zbiegał, Kamil na początku powoli, ale jak doszliśmy znów do asfalciku, to już nie było na niego sił. Z tego wszystkiego Janek nas zatrzymał, bo wąż. Popatrzyliśmy i okazało się, że padalec wygrzewał się na słonku. Pogoniliśmy za Kamilem. Na koniec miały być pajacyki. Niestety bez Marka nam się to jakoś nie udaje. Sukcesem było to, że Janek namówił Kamila, gorzej było z synchronizacją, ale będziemy trenować. Przed nami kolejne szczyty na pewno, a po dzisiejszym dniu licznik to już 903 :). Wrócimy w Góry Izerskie, by pochodzić tam, gdzie chodzono jeszcze w dawnych czasach, gdy w tych górach nie było drzew, będzie ich więcej i będą skały. Zobaczymy jak długo Kamil będzie o nich pamiętał. Teraz dopomina się Tatr, tam też jeszcze dojedziemy.