Viševnik, Alpy Julijskie
wrzesień 16, 2019 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Historia zatacza koło i łamie stereotypy. Nie ma gór nie do zdobycia. Do każdej góry trzeba się przygotować. Nasz pierwszy raz był wyprawą…polegliśmy na Prevalu. Drugi raz prawie pod samym szczytem. Tym razem…to była rozgrzewka. Szybka, sprawna, ciekawa i wspaniała. Kto by pomyślał, że będzie to tylko rozgrzewka 2 lata temu
Na start trochę technikali. Jesteśmy już w Słowenii kolejny raz i wiemy, że są szlaki i ścieżki. Na Viševnik prowadzą w istocie 2 szlaki…a my postanowiliśmy wykorzystać jeszcze lokalny wariant, czyli ścieżkę, którego nie ma na mapach, ale istnieje.
Kolejna kwestia. Jak widać każdy pierwszy szczyt z naszych wypraw jest “leczeniem” porażki z poprzedniego pobytu. Tym razem też tak było, więc emocje grały, bo przecież my nie mogliśmy wtedy wejść…a dziś tylko rozgrzewka?
Ostatnia: nie warto tam jechać po 8.30, bo można nie mieć gdzie zaparkować auta. Koniec technikali.
Janek przy Złotorogu, symbolu Alp Juliskich, przy jeziorze Bohinj wyraził swoją ochotniczą gotowość do działania, więc nie czekaliśmy…poszliśmy.
Po nocnej burzy szlak był trudny bo wilgotny. Kamienie w lesie, korzenie stanowiły istotne wyzwanie. Na planinę Konjščica , czyli taką słoweńską polanę, gdzie trzyma się krowy, a nad głową są dwutysięczniki, weszliśmy szybko i jeszcze szybciej skręciliśmy w prawo, nieoznakowaną ścieżką na Hrustnik 1 801 m. Samo przejście było rozgrzewką, która pozwoliła na wspomnienia typu:”…a pamiętasz jak szliśmy pierwszy raz tędy i już musieliśmy odpoczywać, bo brakowało oddechu” albo “tutaj Janek nie mógł podejść pod te korzenie, a teraz czy widzisz go w ogóle?”…a teraz Janek pierwszy, my oczywiście bez oddechu, ale goniliśmy ich dzielnie by otworzyć nasze górskie wędrówki w Słowenii.
Janek wypatrywał krów i trochę żałował, że zostały w tyle. Trzeba było się skupić na podejściu, bo tutaj już skończyły się żarty. Potwierdził to Kamil wyprzedzając nas wszystkich i dyktując “diabelne” tempo, które było trudno wytrzymać.
To był król tego bardzo ciekawego podejścia. Pierwszy zameldował się na przełęczy Avsje. Tam poczuliśmy, że jesteśmy już w górach. Trzeba było odpocząć. Janek już lustrował zbocze. Wiedziałem, że to czas dla niego, ale nie miało być łatwo. Zaczął współpracować z Kamilem. Fajnie to wyglądało. Jak było trudno pozwalał mu być pierwszym. Jak było łatwo to on narzucał tempo.
Doszło do tego, że autysta sam, albo po proszeniu pomagał Jankowi. Robiło to wrażenie, a Janek korzystał jak się da.
Gdy skończyło się ostre podejście, zaczęła się ścieżka przez skały na szczyt, Janek odsunął brata od prowadzenia, bo zwycięzca może być tylko jeden!
Dla Janka było to już drugie wejście, gdy dla Kamila pierwsze szczyt. Było to ważne, bo przecież on wie najlepiej.
Dla nas był to też początek pokazywania chłopaków inaczej:
-w koszulkach zdobywców Korony Gór Polski bo przecież są wielcy, jedyni…bo nasi,
-a po drugie w koszulce Bonitum, domu który umiał przygarnąć Kamila i dać mu szansę na dobre życie. Dziękujemy Wam wszystkim, którzy TWORZYCIE to MIEJSCE!
2:28 h pod górę by pokonać trochę więcej niż 4 km tym razem nas nie zdziwił, ani nie zmęczył.Widok ze szczytów nieba w dół, jak zwykle do pamiętania na zawsze. Viševnik będę też pamiętał dzięki Pani Indze. Wspinając się Janek przywitał się z kimś po słoweńsku, potem angielsku i myśleliśmy że będzie jak zawsze…a tutaj okazało się, że Pani Inga jest Polką. Dla niej było to szokujące pozytywnie, że nas zobaczyła na tej wysokości 2 050m npm. Śmiała się jak usłyszała, że to rozgrzewka dla nas, a już padła z zaskoczenia, jak się okazało, że Janek zna szczyty obok, a my większość szlaków. Było bardzo miło.
…a potem jak zwykle na tej górze, jerzyki zaczęły przylatywać do nas i było wow! bo świat i sceneria na górze była niesamowita, choć Triglav schował się w chmurach.
Weszliśmy od południowej strony. Postanowiliśmy zejść od północnej, tej która była przeszkodą w ubiegłym roku. Z tej strony była tak malownicza, że nie potrafiliśmy już wspominać o tym co było, tylko patrzeć i wdychać ten świat.
I nasze pierwsze zejście. To trzeba przeżyć. Znów schodząc patrzyliśmy jak trudne są to góry, jakim były wczoraj wyzwaniem…dziś trzeba było Janka hamować, Kamila hamować bo doświadczenie zrobiło z nich Mistrzów!
Chcę tutaj też powiedzieć jedno zdanie, bardzo istotne: kobiety są słabe, gdy się w nich nie wierzy. Asia jest klasą dla siebie. Tak trudne góry, a ona jak “siostra” swoich synów…to trzeba było też zobaczyć, że się da…bo tylko ja sapałem i sapałem.
Doszliśmy na dół i Janek zaskoczony bo na planinie Jezercu nie ma krów, a pamiętał że były. No właśnie. Karmiono mnie tym ,że pamięć osób z ZD jest słaba, utrudniona, Alzheimer. W tym roku po Janku nie można było tego powiedzieć. Szedł, bo wiedział i pamiętał!
…ale wszystko się “naprawiło” zupełnie na dole. Pojawiły się krowy, które zawsze tak Janka intrygowały.
Był problem z minięciem ich, ale najbardziej zaskoczył mnie Kamil, który nie bał się, a zawsze raczej był stonowany w tego typu relacjach
Powrót to była znów rozgrzewka, w końcu zdobyliśmy szczyt o wysokości tylko 2 050 m npm, przed tym co miało nastąpić jutro. Chłopcy szli, my zaskoczeni, że to już koniec i szykowaliśmy nasze głowy na ten dzień jutrzejszy: Kanjavec 2 568 metrów , wyprawę jakiej wcześniej nie mieliśmy.