Na Maly kopec i Svetilna w Górach Suchych.
czerwiec 2, 2025 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Szukamy formy przed Tatrami. Wracamy zatem w Góry Suche na interwały sarnią ścieżką. Kamila z nami nie było, więc ten dzień miał należeć do Janka.
Startowaliśmy jak zwykle pod Włostową. Tym razem mieliśmy zdobyć szczyt, którego ostatnio nie zdobyliśmy: Maly Kopec… ale tym razem wszystko na skróty i oczywiście pod górkę i w dół.
Pogoda trochę nas postraszyła na samym starcie. Ubrani na maksa pociliśmy się od samego początku. Janek miał za to zabawę. Obserwował jak przez ścieżkę ścigały się duże ślimaki. To było ciekawe.
Potem było jak zwykle, czyli Janek uciekł do przodu, jak Kamil i czekał na nas jak Kamil. Jakoś to nas nie zdziwiło. Janek lubi być liderem, który wie, gdzie ma iść.
Szlak znał sprzed tygodnia i w ogóle nie zatrzymywał się, bo po co. Wołał na nas, żebyśmy szli szybciej, bo on przecież był już na górze. Janek miał cel w głowie i jak to on, nie zbacza z obranej drogi.
To co mogło go zatrzymać, to wydarzenie na ścieżce. Tym razem żuki nas zaskoczyły i trzeba było pooglądać. To był dobry moment by się zatrzymać, gdyż pierwszy trawers był przed nami: “Tato znów ostro pod górę!” Weszliśmy pod górę i od razu w dół.
Przeszliśmy grzbiet Brezovy vrch i trzeba było w dół, by wejść jednak znów w górę na grzbiet Malego kopec.
Okazało się, że z niego widać Svetlinę tak świetnie, jak ze Svetilny Szpiczak. Zrobiło to na nas na tyle wrażenie, że postanowiliśmy na skróty zejść, by na skróty wejść na nią, tak jak patrzyliśmy .
I znów w dół, znów w górę. Niby tylko 150 m do góry, ale nogi zaczęły boleć. Janek już nie chciał być pierwszy, choć chciał być na Svetlinie. Jakoś dowlekliśmy się na nasze miejsce, zaskoczeni, że przez tydzień tak urosły tutaj trawy. Na szczęście widoki były tylko lepsze.
Odpoczynek był najlepszy, patrzyliśmy na Szpiczaka i zastanawialiśmy się, czy zdążymy przed zapowiadaną burzą wrócić do auta. Tak jak tydzień temu zmobilizowani pogoniliśmy w dół.
Zejście było błyskawiczne. Janek i owszem patrzył, co w trawie piszczy i udało się spotkać padalca. Potem był pajacyk i parking. Udało się wrócić, zanim pogoda się zepsuła. Takie wyprawy lubimy najbardziej!