Przez “tatrzańskie” Góry Suche na Czarnka
luty 10, 2025 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Dlaczego “tatrzańskie”? Ma to wiele znaczeń. Po pierwsze, nawet Tatry nie są tak “kondycyjnymi” górami jak Góry Suche, warto to sprawdzić. Chodzenie po nich to de facto historia wchodzenia ostro do góry, by za chwilę równie ostro “spadać” w dół, by znów piąć się do góry. Po drugie, w Górach Suchych można odnaleźć wszystko: percie, trawersy, wybitne szczyty, trudne podejścia, długie wyczerpujące przejścia, schroniska, ale też ruiny zamków, warowni, stare i nowe wieże widokowe. Po trzecie, można w tych górach się zadurzyć jak w Tatrach. Tak na pewno są tego warte.
Po Dzikowcu chcieliśmy przypomnieć sobie o nich jeszcze raz. Rozstrzygnąć tę dyskusję, czy podejście na Dzikowiec jest niezwykłe, czy jednak na Włostową. Asia zaordynowała szlak od Jatek i mieliśmy iść w kierunku na Włostową, naszym odkrytym kiedyś skrótem. Mówiąc inaczej: mieliśmy zacząć nasze jatki od Jatek, a potem niech się dzieje, co chce :)
https://www.zespoldowna.info/na-dzikowiec-i-lesista-wielka-po-raz-drugi-do-diademu.html
https://www.zespoldowna.info/jatki-milosz-garbatka-posrednia-sredniak-kopica-suchawa.html
Dawno nie mieliśmy takiej wyprawy. Nie było z nami Kamila. Nie było z nami Mikiego, jego wspaniałych Rodziców i oczywiście Pańci. Janek jak usłyszał, że może w marcu uda nam się pójść gdzieś z nimi, odzyskał chęć i postanowił, że on pierwszy będzie na Jatkach. Świetnie pamiętał drogę, wiedział gdzie iść. Byłem przekonany po tym starcie, że to będzie niezwykły, wspaniały dzień Janka.
Niestety Jatki potwierdziły, że potrafią urządzić jatkę na amen na starcie. Wchodziło się i końca nie było. Janek jak powiedział, tak gonił do przodu i nie było marudzenia na starcie, jak to zwykle bywa. Jatki potwierdziły, że podejścia takie jak to, kształtują człowieka :) Już przekonałem się, że to, co było na Dzikowcu, nie musiało być tym największym challengem…Janek wzdychał tutaj jak parowóz, a na Dzikowcu tak nie było, a ma chłop kondycję.
Weszliśmy w końcu na szczyt. Pamiętaliśmy jak ostatnim razem to miejsce wyglądało. Właśnie wycięto las…ale było oznaczenie Jatek. Teraz nie. Zdziwiło to nas trochę, ale Janek biegł do przodu, oczywiście w dół, a po chwili w górę i trzeba było go gonić. Zdziwiliśmy się, gdy na brzozie zobaczyliśmy napis Jatki. Janek zrobił “Markowego” pajacyka i był gotowy iść…gdzie? W górę i w dół. Tym razem na Miłosza.
No to było z dwa razy w dół i w górę, Janek się zatrzymał. Czyta tabliczkę i jest zdziwiony: Jatki? Cóż, kiedyś to chyba inaczej się nazywało, teraz mamy drugie Jatki i to nas zaskoczyło. Jednak wiatr od Karkonoszy mocno gonił i nie było czasu na marudzenie, bo Miłosz czeka.
Miłosz z daleka był widoczny. Pamiętam nasze pierwsze wejście na niego i błądzenie. Miałem nadzieję, że tym razem tak nie będzie. Było to nieprawidłowe założenie jednak. Zejście na pierwszą ścieżkę było błędne, trzeba było wracać. Druga niżej wydawała się racjonalna i tak szliśmy, aż nie było jak wrócić, więc jakoś trawersowaliśmy polanki z ożynami, by w końcu dojść do tej jedynej drogi. Oj, dużo czasu nas to kosztowało.
…ale go zdobyliśmy…i ten widok na Dzikowca od razu nas wprawił w stan rozluźnienia po tej przeprawie. Było dziko, w Tatrach tak nie ma. Zabłądziliśmy…oby nie w Tatrach. Jednak się udało.
Nawet nie pokonaliśmy 1/4 drogi, a liczba wejść i zejść mogłaby obsłużyć niejedną wyprawę. Janek miał motywację, nie było Kamila i to on prowadził. Niesamowita kondycja i to nawet pod górę! Goniliśmy za nim na tych podejściach i zejściach, bo przed nami była Garbatka i Janek znów chciał być pierwszy. Nie wyglądało to dobrze, znów wyrypa w górę…
Po Jatkach nie było jednak zaskoczenia. Po prostu weszliśmy. Był szok, ale pogodowy: zima ze śniegiem i wiatr jak wysoko w górach…Tatrach. Popatrzyliśmy do tyłu i tam dominująca Włostowa, nasz kolejny cel po Garbatce.
Janek z humorem gonił w dół bo przecież trzeba iść na Średniak! Skąd on to pamiętał, to przejście. Miał rację! Zdziwił się jednak, gdy zawinęliśmy w dół obok Pośredniej i u Janka pojawił się zonk. Jednak śniadanko w ciszy, byliśmy przysłonięci od wiatru, zrobiło swoje: idziemy w dół na Włostową, rodzina uzgodniła wspólny cel. Dziwnie to zabrzmiało, ale znów jak to w Górach Suchych, trzeba było mocno zejść w dół, by móc wchodzić mocno do góry. Czekało na nas znów wyzwanie!
W końcu się pojawiła ona, Włostowa, królowa podejścia. Jak tylko ją zobaczyliśmy, wiedzieliśmy, że Dzikowiec nie był dramatem, ten nam się szykował tutaj. Szybko przeszliśmy przez Sokołowsko, Janek oczywiście bez problemu wybrał niebieski na “górkę” i wspaniale podchodził, tak że my musieliśmy mocno go gonić. Jak on to robi, że raz nie ma siły, gdy idziemy w komplecie, a jak jest sam, to nie da się go dogonić, tylko czasami zatrzyma się wołając:”Tato daj mapę!”
Poziom nachylenia podejścia przypominał mi ten z Ciemniaka. Jednak tam nie ma tylu “gruzu”i jest to rozciągnięte na dłuższym dystansie. O dziwo Janek bez słowa marudzenia, oczywiście swoim wariantem, wszedł do góry i jeszcze powitał po drodze turystów. No właśnie, dochodziliśmy do połowy naszego przejścia a tutaj dopiero pierwsi napotkani ludzie w górach. Zaskoczyło to nas mocno.
To nie było pierwsze zaskoczenie. Podeszliśmy do charakterystycznej skały w połowie mniej więcej podejścia, a tutaj tabliczka na szczycie. Janek zdziwiony, Asia zaskoczona…Łysa Góra…od kiedy tak, zastanawialiśmy się.
Jednak szybko zapomnieliśmy o tym. To nie był koniec podejścia, góra nas wyprostowała. Rozluźnienie przyszło za szybko. Znów za Jankiem, niesamowitym w tym dniu, mocno podchodziliśmy, by osiągnąć “polankę”. Od niej miało być już łatwiej.
Doszliśmy w końcu do niej, tam też było inaczej, jak wszystko w tym dniu. Owszem było już bez podejścia, ale z zimą i lodem. Bez raczków bez szans. Janek nas zaskoczył dopominając się:”Tato daj raczki?”. Było to tak nietypowe, że z zachwytu w te pędy je ubieraliśmy.
To był dobry ruch. Nie zeszlibyśmy z Włostowej bez nich, a już wejść na Kostrzynę byłoby marzeniem. Tam za to były Góry Suche w krajobrazach jak te marzenie, wspaniałe. Niestety nie było czasu na podziwianie. Janek zrobił wrażenie swoją oznaką KGP i znajomością gór u turystów, ale my mieliśmy przecież wejść na Czarnka.
Na zejściu jednym z bardziej stromych, widać już było Czarnka po prawej stronie (przy świerku). Jak to się stało, że tam jeszcze nie byliśmy nie wiem, tak samo jak on nam wpadł w oko. Janka musieliśmy przytrzymać, bo już w chodził na Suchawę, a tutaj trzeba było zejść w bok. Wejście na nią jak trawersem na Brestową, spodobało się synowi.
Za nami została Kostrzyna, widać było ostre jej krawędzie. Przed nami były za to bajkowe krajobrazy na Góry Suche. Odkrycie.
Ależ nam się spodobało!!! Jak Stroma na Śnieżniku, tak Czarnek jest w Górach Suchych, po prostu najlepszy! Na pewno będziemy tu wracać, bo to będzie nasz 873 szczyt rodzinnie zdobyty.
Janek się rozpędził tak mocno z Czarnka, że już wchodził na Suchawę. Asia jednak miała inne życzenie:”Może byśmy tak trawers zrobili nad Czerwonymi Skałkami?” Janka udało się przekonać, by zmienił kierunek. To była dobra decyzja, bo ten trawers był po prostu rewelacyjny!!!
Stamtąd zobaczyliśmy wieżę zamku Radosno. Nawet nie wiedzieliśmy, że tamtędy będziemy schodzić. Teraz próbowaliśmy dojść do schroniska. Po takim przejściu trzeba było odpocząć , a Andrzejówka była najlepszym miejscem na wypoczynek, tym bardziej że słońce zachodziło już nad Waligórą i Suchawą.
To nie tak miało być, plany były inne. 10 km zrobione ponad 900 m przewyższeń a do auta daleko, choć przejście było wspaniałe. Jedzenie w schronisku super i to dało nam sił. Asia znów dokonała wyboru. Poszliśmy żółtym szlakiem, za ludźmi biorącymi udział w wyrypie…a zachód był rewelacyjny!
Wychodziliśmy ze schroniska i z lenistwa nie ubieraliśmy raczków. Wejście pod wieżę zamkowa nie nauczyło nas zbyt dużo. Janek pokazywał, że się da. Jeszcze Panią Anię instruował jak wejść. Gorzej było z zejściem. Jak w Górach Suchych, mocno w dół a tam lód!!!
Janek stał i patrzył jak tutaj zejść. Nie dało się. Jak Pani Ania przewróciła się, a dwaj Panowie Jarkowie, nawet w raczkach mieli problem z zejściem, my szybko przeprosiliśmy się z nimi i jakoś się udało…a zachód już stawał się wspomnieniem.
Dobrze, że czerwony szlak, na który weszliśmy, był typowym duktem, bo nie byłoby tak fajnie. A tak Janek dalej gonił do przodu, skąd on ma tyle sił, my za nim i noc się stawała.
Do Sokołowska wchodziliśmy już po ciemku. Uczestnicy wyrypy, którzy szli żółtym z nami, zostali, a my musieliśmy jeszcze przejść dalej. Bez latarek w tę piękną, księżycową noc nie udałoby się, mimo światła księżyca. Janek trzymał się dzielnie i w trójkę spokojnie doszliśmy do parkingu w Mieroszowie.
Nasza wspaniała wyprawa od rana do nocy, kompletnie nas zaskoczyła. Janek niesamowity, wytrzymały, wspierający. Góry Suche nie zaskoczyły tym, jak wiele wymagają na krótkim nawet dystansie, tak jak u nas 18 km, mieliśmy prawie 1 000 m przewyższeń. Udało nam się wszystko zobaczyć co chcieliśmy i nawet więcej, o czym nie myśleliśmy wcześniej. Takie są Góry Suche, zawsze dołożą coś pozytywnego i człowiek wyjeżdża z nich naładowany dobrą energią jak nigdy. Polecamy.