Rohacze
wrzesień 28, 2021 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Siedzieliśmy na kamieniach, odpoczywaliśmy. Mijała nas para z Polski. Pani patrzyła na nas i wyraziła podziw dla chłopaków i dla nas, że doszliśmy tam, gdzie się spotkaliśmy. My wtedy już wracaliśmy.
Rohacze zostaną w mojej głowie niczym opowieść fantasy. Są wspaniałe, są piękne, ale chyba jeszcze nie dla nas tak myślałem. Znalezienie tam dobrej duszy, to już było poza granicami wyobraźni. Mieliśmy się zmierzyć się z czymś, co było poza naszymi wyobrażeniami, było niemożliwe.
Rohacze: Płaczliwy 2 125 m npm i Rohacz Ostry 2 088 m npm wydawały nam się czymś nieosiągalnym…powtarzam się. Nazywane Orlą Percią Tatr Zachodnich potrafiły wzbudzić w nas emocje. Jak dać radę, gdy się na nie patrzy i wie się, że możliwości chłopaków są nieznane na tak trudnej górze, natomiast nasze rodzicielskie są raczej ograniczone…tak bym rzekł.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rohacz_Ostry
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rohacz_P%C5%82aczliwy
Mi będą się kojarzyć z momentem jak wchodziliśmy na Wołowiec z Jarząbczego Wierchu. Ja się bałem patrzenia na nie, tym bardziej na ten Ostry, a tutaj z chłopakami trzeba będzie wejść. Te dwie piramidy…
https://www.zespoldowna.info/trzydniowianski-konczysty-wierch-jarzabczy-wierch-lopata-wolowiec.html
W życiu jednak bywa tak, że możesz się bać a i tak idziesz. Sobota rano, zapowiadana pogoda jak na Rysy, rano chmury, popołudniu ma być słońce. Idziemy.
Na początku jak zawsze. Janek chce być pierwszy…ale może pomarzyć. Kamil swoim tempem jest “rodzinnie” nie do złapania, w szczególności na pierwszych, asfaltowych 4 km przejścia przez Rohacką Dolinę do Tetliakowej Chaty. Jednak od tego momentu wszystko jest możliwe. U Janka jak w zaklęciu, zmiana z “asfaltu” na górską drogę zwiększyła obroty i tych niewielu turystów na szlaku mijał głośnym: “Dobry den”, “Ahojte” a byli to głównie Polacy. Nasz pierwszy cel: Smutna Dolina
Nie była taka Smutna, bo jesień w kolorach, ale dogonić Janka było smutne…trochę za szybko. Chmury nad nami, my do Janka patrz Rohacze, a dziecko widzi tylko szarzyznę chowającą góry nad nami i ucieka. Złapać go w górach…nie myślałem, że kiedykolwiek tak będzie.
Janek dyrygował, Kamil szedł, a gór nie było widać. Już byłem pewny, że to nam będzie pomagać. Wyminęliśmy grupę słowackich turystów, mężczyzn. Zdziwili się jak nas zobaczyli, ale Dobry den “ryczące” na full, zrobiło swoje. Szybko schodzili z drogi Jankowi. Jakieś przejaśnienia się zrobiły, więc Janek od razu atak: “To są Rohacze?”…i co tu odpowiedzieć?
Janek do przodu, Kamil statecznie z tyłu. Trudno było to pogodzić. Janek nie chciał czekać, bo wiatr potrafił nas mocno poprzestawiać. Udało się dopiero przy szlakowskazie, gdzie syn łaskawie poczekał na nas. Po ostatnich wędrówkach, dostałem pytanie od jednego z rodziców, czy Janek idzie sam po szlaku. Odpowiedź dzisiaj jest jednoznaczna: jak nie da się go dogonić, to idzie sam…proste…ale w tym wypadku jeszcze były pytania: “Czy to te Rohacze?”
Wciąż nie. Janek pociągnął do przodu. Matkę zgięło, ojca wypieło, a brat człapał. To coraz częściej potwierdza, że to nie my rodzice w tym kwartecie mamy najwięcej możliwości. Jak chciałem kogoś zatrzymać, to jedynie Kamil na moje wołanie reagował…tak z automatu. Janka wyprzedzić można było, gdy wiał wiatr. No i udało się z dwa razy.
Kamil wtedy włączał szóstkę i trzeba było gonić ich dwóch, zamiast jednego. Wejście na bulę Doliny Smutnej pomogło nam. Obok wiatru, który dziwnymi powiewami dawał znać, że jest, pojawiły się chmury. Chłopcy jakoś woleli zrobić to z nami i dobrze…a potem było jak zawsze. Ktoś ucieka, ktoś goni.
Na podejściu znów minęliśmy turystów. Tłumaczyliśmy sobie to z Asią, że mieliśmy lżejsze plecaki…ale tempo Janka o dziwo było stałe. Dał się przebłagać na odpoczynek, a to uderzało w intelekt rodzica:” Gdzie są Rohacze?” …a chmur więcej i więcej. Dobrze, że mijaliśmy Pana z bardzo wielkim plecakiem, który po polsku przywitał się i powiedział, że za chwilę. Znów pogoniliśmy do przodu…ale to Kamil był odważniejszy. Goniliśmy zatem Kamila.
Im więcej chodzimy, tym bardziej lubię chmury. Nie chodzi tutaj o chłodek, jaki dają na podejściu. Wiem, że to głupie, ale nie pozwalają na “kwokczyzm” już w dolinie. Nie widzisz gdzie idziesz, jak wysoko, więc idziesz. Do tej pory Janek miał “pozwolone” na harcowanie, ale podejście pod górkę to już domena Kamila i Asi.
…i były chmury, nie było widać gdzie idziemy, jak wysoko jesteśmy i ile śniegu jest. Skoro nie było widać Rohaczy, to był widoczny niebieski szlak: “Tato niebieski na Rohacze?!” “Tak synu na Rohacze”…ale gdzie one są… wciąż nie było śladu.
I nagle okazało się, że jesteśmy na Smutnej Przełęczy. Było to świetne. Nie pamiętam abyśmy w takim tempie, tak szybko weszli na prawie 2000 m npm. Nie pamiętam bym musiał walczyć z ekipą “do zdjęcia”, gdy wyrywała się przecież na Rohacze. Rodzina w chmurze była nie do zdarcia…tylko ten śnieg uruchamiał “kwokczyzm”…bo jednak może być niebezpiecznie, ale na przełęczy przez chwilę zobaczyliśmy słońce i było pięknie bez śniegu.
Pierwszy krok w bok na Rohacze i Janek z wrażenia cały fruwał: “Skały!, Rohacze!”. Role zostały rozpisane jak zwykle: Asia z Kamilem, a Janek ze mną. Nikt tak jak Asia nie umie instruować Kamila, a nikt tak jak ja nie pozwala Jankowi na szaleństwa skalne w górach…i dobrze że były chmury. Nieświadomość osłabia “kwokczyzm” rodziców, gdy idzie się granią i zawsze z jednej strony ściana pionowa w dół… ale tego w chmurach nie widać . Szliśmy.
No i znów chmury. Jak są to tylko patrzysz pod nogi, jesteś odważny bo są skały, owszem śliskie i wilgotne, ale to mamy opanowane. W momencie, gdy idziesz ścieżką bez żadnych problemów, nawet chmurki mogą odejść na chwilkę, bo z takimi widokami to my za pan brat. Tak było na Nohavicy 2051 m npm, która przypominała Salatyny swoją łagodnością i trawami…do czasu pojawienia się skałek.
https://www.zespoldowna.info/brestowa-salatyn-spalona-pachola.html
To była rozgrzewka. Janek nawet nie ucieszył się, bo za szybko mu to minęło. Kamil spokojnie szedł z tyłu, a chmury chowały to, co najbardziej by przeszkadzało w przejściu
Asia wybierała drogę, wskazywała chłopakom jak przechodzić przeszkody techniczne…i zauważaliśmy, że gdyby nie wilgoć na skałach, to chyba by to nie było tak potrzebne, w szczególności Jankowi. “Mamo ja sam, wiem!”
Na Nohavicy zaskoczyły nas kozice. Czekały na nas i patrzyły. Trochę odpoczęliśmy od “strachu” jaki był w głowie, bo przecież to Rohacze. Łagodność tego miejsca była niesamowita.
To był pierwszy moment tego dnia, gdy widzieliśmy słońce…ale tylko po jednej stronie . Jakaś góra była przed nami, ale nie widzieliśmy jaka. Chłopcy na luzaku, chmury dopisywały…i gdzie te Rohacze?!
Trochę wysokości trzeba było nabrać. Janek poganiał Asię, a my z Kamilem powoli za nimi. Kilka zygzaków i już coś z chmur wychodziło…pierwsza myśl: Rohacz Płaczliwy na pewno! Takie skałki przecież!
W końcu coś zaskoczyło Janka…chyba Rohacze. Trening wspinaczkowy był niezły. Trochę podciągania, ścieżka, “Janek nie patrz w dół!”"…bo ja nie patrzę!” i dobrze że chmury ukrywały trochę tego wszystkiego. To jednak nie był szczyt.
Po chwili znów “ćwiczenia” najlepsze na skoliozę Janka, byłem przekonany! W końcu szczyt! Rohacz Płaczliwy zdobyty…ale jakoś na Janku nie zrobił wrażenia…a my podziwialiśmy chmury. Chłopcy nawet nie dążyli do przerwy. Poszliśmy dalej na Rohacz Ostry.
Znów skały. Znów ślisko, ale Asia świetnie wybierała drogą. Niemożliwe, nie wyglądało na niemożliwe. Janek tylko walczył by być pierwszy i móc wybierać swoją drogę, ale Asia pilnowała. Nie widziała, więc pilnowała.
Pojawiła się “połówka” czyli po jednej stronie chmury po drugiej “Shrek nie patrz w dół”. Pojawiła się jakaś góra, ale na szczęście szybko chmury zasłoniły wszystko i “ćwiczyliśmy” dalej.
Nagle chmury zniknęły, a my byliśmy w takim miejscu, gdzie można było zobaczyć co jest po drugiej stronie…”KWOKCZYZM” objawił się od razu. Trochę daleko w dół i jakoś znane nam miejsce, bo szliśmy tam jakieś 90 minut temu
Długo to nie trwało na szczęście. Kamil dalej szedł za Asią i nie prezentował swoich uczuć. Janek przy mnie kombinował jak by tutaj wyznaczyć nowe przejście. Oj moje nerwy, moje nerwy, ale taki Janek już jest: on szuka nowych szlaków!!!…i dobrze że chmury wróciły. Nie było wysokości, ekspozycji, nawet nie wiedzieliśmy gdzie idziemy…ale szliśmy, mijaliśmy ludzi i było wspaniale spokojnie. Jakoś te Rohacze nie były takie straszne w tych chmurach.
Tak samo jak na Płaczliwym, najpierw pojawił się cień, a potem ludzie siedzący na szczycie powiedzieli, że to już, to jest ten Rohacz Ostry!!! Miła Pani siedząca na jednym z kamieni sama potwierdziła, że tabliczki tutaj nie ma, a ona siedzi na najwyżej położonym kamieniu.
Mały ten szczyt i wilgotny. Popatrzyliśmy w dół a tam łańcuchy. Miła Pani stwierdziła, że tam jest kolejka do łańcuchów i że ona będzie wracać. To my też!!! Koń na Rohaczu musi jeszcze poczekać na nas. Postanowiliśmy wracać bo chmury, bo kolejka, bo łańcuchy, bo ludzie.
Janek zdegustowany. Asia rozprężona, bo miało być tak trudno, a było tak normalnie jak na Jagnięcy i Świnicę. My z Kamilem nie mieliśmy zdania, tylko chcieliśmy zjeść. Schodziliśmy po śliskich kamieniach, które nie były śliskie jak się wchodziło, takie sobie dziwne zjawisko.
Będę długo pamiętał Rohacze za ten spektakl jaki nam przygotowały. Najpierw było zdobywanie, “na oszczędzaniu” wrażeń w chmurach. Szliśmy, było technicznie trudno, nie było śmiesznie, ale nie było “kurczowego” trzymania się skał. Zdobyliśmy oba szczyty, postanowiliśmy wrócić ta samą drogą przez jeden z nich i było to piękne, wspaniałe cudowne i niesamowite. Tylko góry mogą zaoferować coś tak niezwykłego, tak odmiennego w jednym dniu.
Powoli schodziliśmy z Ostrego Rohacza. Było to zejście trudne technicznie, gdzie kamienie i skałki wymagały od nas koncentracji. Od nas…bo znów nie od Janka. To jest jego żywioł, jego droga. Nagle ot tak pojawiła się wielka piramida. Zniknęły chmury, a raczej zaczęły “tańczyć” wokół szczytów. Co to za góra? Płaczliwy? Czy my tam byliśmy, czy my tą granią schodziliśmy…panika w umysłach, w oczach…u Janka nie.
Kamil zwolnił. Asia patrzyła w dół, a ja tylko mówiłem: “Patrzcie bo za chwilę tego nie będzie, idą chmury!” I tak było.
…ale czy my tą granią z Płaczliwego Rohacza schodziliśmy przed chwilą? Kotłowało się trochę w głowach. Patrzyliśmy na Otargańce, piękne z tej strony. Tam byliśmy. Patrzyliśmy na Barańca…też tam byliśmy.
https://www.zespoldowna.info/baraniec.html
Niemożliwe jest możliwe, tak sobie myślałem, czekając na chmurę. Przyszła.
Ta chmura wprowadziła nas w stan zawieszenia. Widzieć gdzie jesteśmy to jedno, nie widzieć jak się idzie to drugie. Chcieliśmy patrzeć i nie widzieć, trochę trudne, ale znów jest Janek. Poczekał i pogonił Kamila i mnie w dół. Szliśmy z Ostrego w dół i zobaczyliśmy z bliska Płaczliwego, jego grań. My po niej szliśmy? Nie wyglądało to na coś łatwego, a tak ciągle nam się wydawało idąc w chmurach.
To się nazywa stan umysłu. Chłopcy nie mieli stanu umysłu tylko gonili do przodu. My szliśmy za nimi, a słońce tym razem pokazywało wszystko: wysokość i ekspozycję, trudności i skały.
Popatrzyliśmy do tyłu i było wspaniale, dobrze że już stamtąd zeszliśmy.
W końcu przyszedł czas Janka. jakoś inaczej schodziliśmy tym miejscem. Kamil dzięki długim nogom świetnie przeskoczył kilka poziomów i był na grani. Dla Janka były to “ćwiczenia”. Najpierw rozciąganie.
Potem na kolanach, cała rodzina ciężko pracowała by podejść po gładkiej skale a w dole przestrzeń. Zatrzymaliśmy się i piękno Rohacza Ostrego powaliło. My tam byliśmy? Na pewno tak. Patrzył na nas teraz cały czas jak podchodziliśmy na Płaczliwego.
Ja nie mogłem uwierzyć, że my tędy szliśmy…dobrze że były chmury. Płaczliwy jakoś łatwy się zrobił, jak przeszliśmy skały. Weszliśmy szybciutko, jakoś “bezwysiłkowo”
W końcu weszliśmy na niego, tym razem w słońcu. Kompletnie inna góra, kompletnie inne emocje, drugi raz tego dnia. Tym razem Płaczliwy dał nam pokaz tego jaką górą jest. Po odpoczynku trzeba było zejść: UWAGA WYSOKO! widać było to w każdym momencie jak się patrzyło.
Kamil złagodniał, słuchał poleceń Asi. Robiła przestrzeń na nim wrażenie. Janek inaczej. On widział i akceptował ją, więc chciał po swojemu, swoje drogi, swoje uchwyty. Bardzo powoli ale skutecznie, było to kalkulowane i sprawdzane. Świetny był w tym co robił.
To był duży wysiłek, a chmury znów zapowiadały spektakl. Postanowiliśmy odpocząć i patrzeć. Było pięknie, ale to Pani, z mężem których spotkaliśmy już po raz trzeci tego dnia, zrobiła na nas wrażenie. To ona siedziała na najwyżej położonym kamieniu na Ostrym Rohaczu. Patrzyła na nas wtedy. Teraz podeszła, zatrzymała się i powiedziała:”Wasi chłopcy świetnie chodzą! Zaskoczyli mnie, że widzę ich tutaj, ale to wielki podziw dla nich, że dali radę. Szacunek dla Was Rodziców, że z nimi daliście rady!”. Takie słowa, takie chwile są tylko w górach, w takich górach. I jak tutaj iść po takim czymś?!…trzeba było!
Schodziliśmy z Płaczliwego by podejść na Nohavicę. Dopiero teraz zobaczyliśmy nasze podejście…i dobrze że były chmury. Bardzo dobrze. Teraz bez chmur był inny punkt widzenia w każdą stronę. Janek nic sobie po tym nie robił. Kamil im bardziej, tym bliżej był Asi.
Od Nohavicy był to już bieg Janka, tak bieg Janka. On chciał szybko, on chciał pierwszy i miał obiecane, że tutaj on idzie pierwszy. Nie odpuścił nawet na chwilę, aż do samego dołu.
Od tego momentu wszystko się zmieniło po raz kolejny: “Ja sam, no może Kamil iść za mną, ale tylko za mną”. Kamilowi to odpowiadało, bo po co się pchać w dół pierwszemu , kiedy można iść z mamą i ojcem. Lider w dół jest zawsze jeden.
Zostawiliśmy Rohacze za nami i wydawało się, że nic nie może się zdarzyć. Jednak kawałek skały i to bez ograniczeń się pojawił. Janek oczywiście nie słuchał bo on wiedział lepiej: “Tato nie mów!”, “Mamo nie pomagaj, ja wiem!”. Spróbuj dyskutować w takiej sytuacji.
I dobrze, że to się szybko skończyło, bo nasze nerwy tego mogłyby nie wytrzymać, czy to na ekspozycji, czy na trawersikach. Ciągle: “Ja sam!”, “Nie mów!”, “Ja idę pierwszy!”…a tutaj już nasz zygzak w dół było widać z przełęczy i Trzy Kopy z Hrubą nasz kolejny cel.
Tych emocji była za duuużo. Jak już doszliśmy do przełęczy, patrzyliśmy z Asią na te piramidy Rohaczy i nie wierzyliśmy, że byliśmy tam z chłopakami. Janek za to rozbrajająco tylko wskazywał na te Rohacze, jakby to były jakieś tam pagórki.
Tym razem Smutna przełęcz stała w słońcu i była niesamowita. Chłopcy w euforii, nawet to że możemy po ciemku schodzić nie robiło na nich żadnego wrażenia. Janek oczywiście zaczął biec w dół, a było widać tym razem, gdzie biegnie. Dostał szansę i prowadził bez hamowania od rodziców i brata…bo my patrzyliśmy jeszcze na Barańca, który kiedyś był naszym “szczytem” marzeń, a dziś był piękny z daleka, bo tam już byliśmy.
Muszę to przyznać, każdy krok w dół, powodował że patrzyliśmy w górę na szczyty Rohaczy. Nawet nie wiem, jak Janek poradził sobie na śniegu, tak byliśmy zaaferowani tym słonecznym widokiem. Janek za to mijał, jednego, drugiego turystę i słychać było na górze te “Dobry den”.
Gdy już myśleliśmy, że dogoniliśmy go na dnie Doliny Smutnej, znów uciekł. On nie był z nami na Rohaczach chyba
Będąc po dobrej lekcji Kamila czekał na nas przy słupku, patrząc tak jakoś wieloznacznie…ale do tego już przywykliśmy.
Niestety musieliśmy przyspieszyć. Była szansa, że zastanie nas ciemność, a czołówek brak.
Rohacze z tyłu już nie wyglądały jak piramidy, ale jak wielkie złote ściany w kolorach jesieni. Niezwykły spektakl. Jak nigdy wszyscy na to patrzyli i nikt się nie ociągał. Goniliśmy w dół.
18:46 doszliśmy do parkingu. To był najbardziej emocjonujący dzień z tych górskich, jakie ostatnio nam się wydarzyło. Sięgnęliśmy po coś niezwykłego, coś czego baliśmy się od zawsze, ale spróbowaliśmy. Zdobyliśmy oba Rohacze i był to niesamowity szlak, niesamowite szczyty, w niesamowitej pogodzie. Będą z nami na dłużej, bo Janek już o nich pamięta.