Beskid Sądecki i jego polany
kwiecień 21, 2025 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Jak my mówimy Beskid Sądecki, to myślimy zazwyczaj o Radziejowej do Korony, no i jeszcze o Jaworzynie Krynickiej do Diademu. Chcieliśmy nadrobić braki i udać się w te miejsca, w których nie byliśmy. Pojechaliśmy do Łomnicy Zdrój na najbardziej widokowe przejścia i nie żałowaliśmy od samego początku!
Często zastanawiam się nad tym, jak napisać początek, by zachęcić Was do odwiedzenia danego miejsca. Tutaj trzeba to po prostu zobaczyć. Owszem darcie na pierwszy szczyt o nazwie Granice był jednoznaczny…ale widok tego nieba, z tym górami, łąkami, kwitnącymi drzewami, wynagradzał wszystko. To nic ta, że na 700 metrach robiło się 200 metrów do góry. To miejsce było dla wszystkich takim wielkim wow!…często bardzo głośnym wow, gdy pieski podchodziły za blisko, a właścicieli nie widać było w pobliżu.
Pierwsza górka Granice, czyli Bucznik, na mapie nie wyglądała na wybitną. Jednak Kamil wchodził mocno pochylony w dół, uważając na każdy płot, jaki był w pobliżu. W końcu kury i koguty mogły się dołączyć do luźno biegających czworonogów, a Kamil tychże to nie za bardzo lubi w takim zestawie. Było się gdzie zmęczyć…i już chciało się oglądać przy śniadaniu okolicę, a tutaj nic z tego. Na punkcie geodezyjnym nawet tabliczki nie było nie mówiąc o widokach. Szkoda.
Potem już było anielsko, bo jak tu nazwać takie miejsce. Była górka o trudnej do zapamiętania nazwie Jarzębackie Góry w środku przysiółka o nazwie Jarzębaki. Były widoki aż po Radziejową do góry i Piwniczną w dół, ale też na naszą trasę szczytami od Przełęczy Bukowina aż po Łabowską Halę. Było bardzo ciekawie, jak obrazy malowane niezłym pędzlem.
Janek umie zaskoczyć, ale i Kamil też. Przechodząc do szczytu będącego w wiosce, Kamil przywitał się z Gospodarzem mówiąc mu, że musi przyszyć koszulkę. Zaskoczyło to Gospodarza, a jak jeszcze usłyszał życzenia od Janka, to był wyraźnie poruszony i uśmiechnięty. Jankowi jakoś trasa jednak się nie zgadzała. Miały być skróty, a tutaj droga pięknie w betonie wylana, z odznaczonymi śladami zwierząt, no i szczyt w centrum zabudowań niemalże. Było to ciekawe.
Dwa szczyty za nami i licznik już wskazywał na 881 wspólnie zdobytych, a to był dopiero początek drogi. Jedynie w górach, w których nie byliśmy, takie zdobycze są tak łatwe. Nic tam, zeszliśmy z betonu żółtym szlakiem na kolejną górę Groń. Kamil pod górkę, bo znów szło się mocno w górę, odjechał nam, jakby na tym szlaku był kolejny raz. Nic nie pomagało…szedł swoim tempem, a my słabeusze za nim. Uratowała nas ścieżka na szczyt. Mała bo mała, ale mogliśmy zdobyć kolejny szczyt…choć znów bez tabliczki!
Szczyt okazał się bardzo charakterystyczny. Po pierwsze był niezły kopczyk, po drugie cały był w fioletowych fiołkach. Janek zaczął liczyć szczyty. U niego licznik był już na 3 a to był wciąż dopiero początek wyprawy. Domagał się teraz kolejnych szczytów.
Pojawiły się za to nowe dla nas tabliczki. Jankowi bardzo spodobały się, bo dało się z nich całkiem dużo przeczytać. Tylko nie dało się znaleźć informacji, że kolejna wyrypa przed nami. Kamil pobiegł, jak to on, a my człapaliśmy. Z tym że nastąpiła jedna zmiana: Janek dzielnie próbował gonić brata, a my czołgaliśmy się za nimi.
Na końcu była nagroda. Świetna hala z rozległymi widokami. Chłopcy jedli śniadanie, a my oglądaliśmy świat, aż po Tatry. Gdzieś wyczytałem, że Beskid Sądecki jest pełen widoków i hal. Jednak dopóki nie zobaczyliśmy, trudno było sobie to wyobrazić, że tak jest, idąc przez te wielkie bukowo-jodłowe lasy.
Jankowi aż się pomyliło z wrażenia. Gdy zjadł, odpoczął, wstał to koniecznie chciał iść do przodu czyli w dół. Zmienił zdanie jak usłyszał, że będzie schronisko a tam być może magnes…jednak wciąż myślał, jak tu by iść swoją drogą. Udawało mu się to. My patrzyliśmy na Kamila idącego inną drogą i na Janka, idącego inną. Takie małe rozdwojenie.
Pojawił się kolejny już 4 szczyt. Trochę byliśmy zaskoczeni bo nazywał się Pisana Hala. Kamil był jeszcze bardziej zaskoczony, gdyż czekał na nas pod …ostatnią tabliczką tego samego szczytu, a my chcieliśmy zrobić zdjęcie na pierwszej. Musiał wrócić kilka metrów, a już myślał że będzie odpoczywał. Nic tam poszliśmy dalej i szło się bardzo szybko przez ten bukowy las jak na Lackowej w Beskidzie Niskim. W tym miejscu były bardzo podobne.
No i kolejne zaskoczenie. Szczyt (?) Hala Barnowska 1 052 m npm.Według Janka był to piąty nasz szczyt. Oj dyskusja się wytworzyła i uratowało nas to, że spotkaliśmy pierwszego turystę tego dnia. Był zaskoczony naszym widokiem, jak i życzeniami od Janka. Polana okazała się długa i wyjątkowa, wiec zostawiliśmy ją jako szczyt do naszego zbioru, skoro mamy Pisaną Halę to niech będzie też ta.
Janek postanowił iść na rekord z tymi szczytami, a ja liczyłem razem z nim. Za kazdym razem wszystko nam się myliło, tak dawno nie zdobywaliśmy więcej niż 1 szczyt, a tutaj już według Janka dochodziliśmy do szóstego!, gdyż Wierch nad Kamieniem miał być już tuż. Szukaliśmy jego kopuły, a znaleźliśmy bagna na szlaku i tabliczkę na drzewie tuż przy nim.
Zaskoczenie było. Doliczyliśmy do sześciu, czekaliśmy na siódmy Czarci Wierch. Jednak na początek musieliśmy przejść przez błocka na szlaku. Nasz kolejny szczyt wyglądał jak prawdziwy, z kopułą i charakterystycznym kształtem. Nawet trzeba było iść pod górkę, by go zdobyć :)
Ledwie zbiegliśmy z jednego szczytu, a zaczęły się pojawiać tabliczki z Łabowską Halą i to kilka. Janek nie odpuszczał. Skoro była jedna hala i druga, to trzecia też musiała się pojawić w naszym zestawieniu, skoro były tutaj tabliczki. Zatem 8 zdobyty i magnes zakupiony w schronisku tamże. To trzeba było przepracować odpoczywając i oglądając świat gdzieś w dal…gdzie, to było dobre pytanie.
Schodząc ze schroniska w dół, przeżyliśmy kolejną niespodziankę. Ewidentnie oznaczenie góry, czyli 9 tego dnia, ale z nazwą nie do zapamiętania i gdyby nie ona, to byśmy o tym nie wiedzieli. Tak pojawiła się nam góra o nazwie Wargulszańskie Góry. Janek już nakręcony stwierdził, że już mamy 9ty a już 10ty do zdobycia o nazwie Łaziska jest niedaleko i nic nie zadziałało na wyhamowanie chłopców, tylko trzeba było przyspieszyć bo oni idą zdobywać…a nam kwiatuszki zachciało się oglądać.
Na skrzyżowaniach znów rozdwojenie, ale Kamil ma wyczucie i nie było skuchy. Właściwy wybór. Podejście ścieżką całkiem wybitne i …na górze żadnego znaku, oprócz tego że przez niego ścieżka przechodzi. To był zawód dla Janka, ale zaliczyliśmy 10 do kolekcji i w ten sposób nasz licznik doszedł do 889 szczytów. Całkiem sporo zdobytych razem.
No i siły wyparowały. Skończyły się cele, szliśmy bardzo ostrym zejściem w dół, znów goniąc Kamila. Nie było nic widać, więc Janek włączył “Kiedy skrót do auta?”, a Kamil “Kiedy obiad?” Oj nie szło się dobrze, gdy obydwaj tak przegadywali jeden przez drugiego.
Uratował nas skrót i widoki tego podejścia, które zrobiliśmy rano na Granice. Byliśmy już o zejście od auta, ale znów widoki należało “pozbierać” na maksa, bo były niezrównane. Świetne miejsce. Bardzo przypominało łąki z Beskidu Niskiego, ale tych gór było jakby więcej i wyższe.
Dało się to odczuć na zejściu, tak samo jak piękna jest wiosna w dolinach.
Nawet nie było kiedy popatrzeć na to wszystko, co przeszliśmy, bo znów wolno biegające czworonogi wywołały popłoch u synów. Z Jankiem niemalże zbiegaliśmy w dół, by tylko uciec od nich. Do Kamila i Asi dołączył jeden Reksio, który nie chciał ich zostawić i szedł całkiem niezły kawałek. Końcówka była zatem błyskotliwa i szczęśliwa, bo pieski skończyły szczekać i nas poganiać.
Beskid Sądecki nas zaskoczył na start pod każdym względem. Nie zmęczył choć przeszliśmy prawie 18 km. Dał odpocząć jak patrzyliśmy na góry i łąki. Zaskoczył ilością szczytów i hal, ale to był ten plus, który być może nigdzie indziej nie jest do zobaczenia. Spodobało nam się i wiemy, że to było to miejsce w które warto było trafić.