Lodowa Przełęcz
listopad 1, 2021 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Zostały nam w naszej książeczce Turystycznej Korony Tatr tylko punkty trudne lub wymagające. Na coś musimy się już decydować. Lodowa Przełęcz 2 376 m npm należy do tej grupy, o której możemy powiedzieć: “bez kondycji możesz nie wejść”, czyli coś wymagającego przed nami!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Lodowa_Prze%C5%82%C4%99cz
Wybraliśmy ją ze względu na Dolinę Pięciu Stawów Spiskich, Dolinkę Lodową, Dolinkę Małej Zimnej Wody i przede wszystkich Chatę Teryego leżące na niesamowicie wygładzonych skałach w otoczeniu stawów na wysokości 2015 m npm. Byliśmy tego wszystkiego ciekawi i nigdy tam nie byliśmy. To był ważny argument, tak samo jak ten, że w końcu będzie można podjechać kolejką do Hrebienioka. Zachęta na start, nagroda na koniec.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Schronisko_T%C3%A9ryego
48 punkt w naszej książeczce od samego początku wspierał nas IDEALNĄ JESIENIĄ, IDEALNYMI WARUNKAMI DO CHODZENIA PO GÓRACH. Słońce świeciło, ale nie było za ciepło, a widoki od samego początku na Łomnicę wspaniałe.
Szlak jaki wybraliśmy można by określić “szlakiem” przez schroniska. Zaraz przy Hrebienioku (taka kolejka jak na Gubałówkę) jest Bilíkova chata. 15 minut dalej Rainerova chata, potem Zamkovskeho chata i w końcu Schronisko, tudzież Chata Teryego. Można zatem tak przygotować wędrówkę, by iść od chaty do chaty…i tak zbieraliśmy pieczątki.
Początek szlaku to takie kocie łby z kamieni. Janek z fochem, powtarza mu się to rano coraz częściej, walczył z nimi i z sobą niemiłosiernie. Trzymało go tylko to “kiedy jemy?”. Odpowiedź mam już wpisaną na twardy dysk: “Jak chcesz jeść to idź!”. Od kogo to ściągnąłem….
Minęliśmy ścianę Sławkowskiego Szczytu, z tej strony kompletnie nie do poznania. Weszliśmy do Doliny Małej Zimnej Wody. Janek ani nie reagował na grań Łomnickiego szczytu, ani na limby, był foch. Za to Kamil po swojemu szedł powoli, stałym tempem do góry…ale on tez dzisiaj jakoś nie był wyrywny.
https://www.zespoldowna.info/slawkowski-szczyt.html
Pierwsze schronisko na postój to Chata Zamkovskeho. Pieczątki i próba motywacji dla Janka. Wstał i szedł, szedł i szedł. Kamil za to zdecydowanie lepiej. Czasami poczekał, czasami znikał i jakoś to szło. Nie kleiło się, ale szliśmy.
Dla mnie wyprawa mogła się już skończyć. Te limby!!! Ja nigdy nie widziałem takiego lasu jak ten. Jak na złość Janek poszedł, Asia i Kamil też. Nagle się sytuacja zmieniła. Asia pokazała Jankowi, gdzie jest schronisko. Janek całą drogę powtarzał, że idzie na Lodowy, a czasami na “Teriego”. Niestety trudno mu było sobie to wyobrazić, aż tu Asia placem mu pokazała zlokalizowane na “morenie” schronisko, trochę wysoko. Przyspieszyliśmy.
Wszystko było fajnie do czasu dojścia do tej “moreny”. Jak człowiek usłyszy morena to nic sobie specjalnego nie wyobraża. Tutaj ściana na “set metrów” w pionie z wodospadem spadającym z hukiem i brak ścieżki wejścia. Od samego patrzenia zaskakuje i zniechęca. Janka zniechęciło.
Kamil wręcz przeciwnie. On sobie szedł, zauważył schronisko i sobie szedł. Próbowaliśmy go dogonić w różny sposób, ale bez szans. Asia wzięła się za motywację Janka. Najpierw był pierwszy, potem “przerwa przy schronisku”, a na koniec my obydwaj zostaliśmy, gdy ona z Kamilem “odjechali” do góry.
Janek osłabł. Tym razem kask mu uwierał bo…Asi już nie widać było. Musieliśmy jakoś doczłapać…”daleko jeszcze?”.
Dobrze, że poczekali na nas. Te wszystkie szczyty wokół, grubo powyżej 2000 m npm, robiły wrażenie. Kamil nawet przez chwilę już chciał wracać z powrotem, ale nie było takiego wyjścia.
Znów pomogło nam schronisko na tym podejściu. Jak już tylko Janek zobaczył na kolejnym zygzaku, to jakoś poszło i nawet kask nie przeszkadzał. Wciąż za to wracało: “Będzie przerwa? Jemy?”
Dogoniliśmy znów Asię i Kamila, tudzież oni poczekali na nas. Kamil znów próbował zawrócić “wodę”, ale słowo schronisko też na niego działało. To było ciężkie kondycyjnie podejście…ale oni dali radę.
Chata Teryego to już ponad 2000 m. Pogoda się zmieniła. Owszem słońce świeciło, ale stawy w dolinie były zamarznięte, wiał zimny wiatr, a na dodatek do tego mieliśmy iść w kierunku na Lodowy Szczyt…wszystko było zimne. UWAGA: Jankowi w to mi graj! Była przerwa, śniadanie, picie, teraz liczyły się tylko łańcuchy!!! no i Lodowa!
Przejście przez stawy to było ostrzeżenie: lód, choć było ciepło. Wszystkie stawy były zamarznięte i to zaskoczyło Janka…ale liczyły się tylko łańcuchy.
Do czasu. Widząc jaką ścianę musimy pokonać u Pięciostawiańskiej Kopy ubraliśmy kaski znów…Janek zatrzymał się i już nawet łańcuchy go nie interesowały: “Kiedy ściągamy kaski?”. Tysiąc razy zanim wyruszyliśmy do góry. Przepraszam ja ruszyłem z Kamilem patrząc na dół na Asię i Janka, a było trochę metrów do góry/w dół.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Pięciostawiańska_Kopa
Odrobina lodu, śniegu i bez łańcuchów mogło być trudno. Kamil bez Asi, sam świetnie sobie poradził…musiał.
Janek na łańcuchach odżył. Wyraźnie mu się spodobało, tylko ten kask. “Długo jeszcze?”
Kamil odjechał znów, mnie zamurowało bo patrzyłem na Czerwoną Ławkę, a Asia jeszcze nie świadoma szła sobie spacerkiem patrząc na te wielkie ściany…bo ja już po raz trzeci ją oszukałem, źle wskazując na nasz cel. Każdy może się mylić nieprawdaż?
W końcu zobaczyliśmy z daleka szczerbinkę między Małym Lodowym Szczytem a Lodową Kopą. Janek już zdążył zapamiętać, że wchodzi na Lodową Przełęcz. My jednak patrzyliśmy na Czerwoną Ławkę. Asia z wyraźną gotowością “do wiszenia” na łańcuchach, ja z brakiem oddechu. Czy ja tutaj tez muszę iść? “Tak, to łańcuchy!” wyrwało mnie z zadumy. Wiadomo Jaśka słowa o łańcuchach są bardzo jednostronne.
Podejście na Lodową Przełęcz nie “przestraszało”. Ja widziałem w niej nasze “zimowe” Wrota. Była to zmyłka.
https://www.zespoldowna.info/wrota-chalubinskiego.html
Janek przeczytał, że idzie zielonym na Sedielko (Lodową Przełęcz) i włączył czwórkę…długo to nie trwało. Hierarchia była jednoznaczna tego dnia: Asia i Kamil pierwsi, Janek i Ja na końcu.
Aż do samego Lodowego Stawku miałem nadzieję, że wejdę za Rodziną. Tak jak pisałem na początku: są szlaki trudne i wymagające kondycji. Jak popatrzyłem z dołu, to ja tą kondycję straciłem, a moja “Wspaniała Kozica” pobiegła z Synem…”będziemy się Jaśku wspierać”, tak pomyślałem.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Modr%C3%A9_pleso
Wspieranie zaczęło się szybciej, niż później. Janek dwa kroki do góry, hamulec i patrzył do góry: “To Lodowy?”…nie powiem co mnie trafiało. W końcu Janek załapał, że “stare schody” to tez może być zabawa. Tak dotarliśmy do ŁAŃCUCHÓW! W końcu. Świat od tego momentu wyglądał już inaczej: “Łańcuchy, moje łańcuchy!”. Janek zgodnie ze sztuką, trzy punkty podparcia, wspaniale do góry pokonywał przeszkody.
…był tylko jeden problem: Asia z Kamilem już byli na górze….ale były łańcuchy, śnieg, lód i ojciec który mało się nie połamał z wrażenia, że wszedł za synami. Oddech zostawiłem na dole, a zegarek z analizą mojego stanu zdrowia mówił wyraźnie: ZA DUŻO!…ale tylko mi to mówił. To jakoś mało sprawiedliwe.
Janek na początku zaskoczony, ale jak zobaczył w oddali błyszczące dachy ze szczytu Łomnicy, to uśmiech, celebryta w nim zagrał jak nigdy. W końcu wszedł na najwyżej położoną przełęcz w Tatrach, na którą można wejść szlakiem, więc zdjęcie musi być. Było i to kilka.
Popatrzyliśmy w dół do Lodowej Dolinki skąd przyszliśmy, popatrzyliśmy na czarne ściany Jaworowe, powitaliśmy Kozi Wierch i odpoczywaliśmy…było to błogie do pewnego momentu.
Ostatnia kolejka odjeżdża o 17:30, czy my zdążymy? Nie doceniałem Asi, Kamila i Janka. Te zejście w dół było majstersztykiem rodem z formuły pierwszej. Asia narzuciła tempo mocarne. Łańcuchy dla Janka zabawa. Schody można zeskakiwać.
…a potem trzeba było gonić Asię, bo wtedy można byłoby ściągnąć kask. Nie było to takie łatwe i oczywiste.
Jak już Asię złapaliśmy to trzeba było szykować się na kolejne łańcuchy. Tempo wzrosło, bo kask.
Zejście pod Chatę Teryego trwało chwilę…bo w końcu można było po tych łańcuchach ściągnąć kask. Nikt nie chciał pić, jeść, tylko na pociąg.
Janek wyraźnie się rozruszał. Jak zwykle u niego, wszystko zmieniło się. Oglądał Baranie Rogi w biegu, przeskakiwał stawki jak w biegach terenowych, na schronisko nawet nie popatrzył…pociąg.
Dopiero schodząc można zobaczyć jak duże przewyższenia musiały zostać pokonane, jak mocarne są góry wokół dolin przez które prowadził szlak. Zmieniło się też jeszcze jedno: rodzice z małymi dziećmi na szlaku. Nie pojedyncze osoby, ale całe wycieczki. Janek witał, przepraszał i wymijał…także po słowacku.
Chłopcy tak pędzili, że nie popatrzyłem dobrze na “moje limby”, ale goniłem bo znów szlak prowadził tak wielu turystów, że przy tym pościgu za Rodziną musiałem uważać, by nie pogubić zębów na kamieniach.
Za 5 minut odjazd przedostatniego pociągu i my wbiegamy. Hrebieniok czekał, a nam się udało!!!
Bez Hrebienioka, czyli kolejki takiej jak prowadzi z Zakopanego na Gubałówkę, tutaj ze Starego Smokowca, całe nasze przejście miałoby ponad 22 km i ponad 1 500 m przewyższeń. Nawet ze skrótami, szlak tylko dla przygotowanych kondycyjnie do chodzenia po górach. Dopiero w kolejce mogliśmy też wymienić poglądy na jego temat: wspaniały, ciekawy bardzo dynamiczny. Dla mnie jeden z bardziej atrakcyjnych, może kiedyś do połączenia z wejściem na Mały Lodowy Szczyt 2 602 m npm. To by było to!…dzisiaj jednak był trudny i wymagający, ale takie są wspaniałe góry. DO nich trzeba “dorosnąć” bez względu na wiek. Cieszy mnie to, że jestem z naszej Rodziny najsłabszy…motywuje, ale pozwala tez podziwiać lepszych ode mnie. Dziękuję Asi za ten niesamowity dzień.