Rohatka
sierpień 24, 2022 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Nie tak miało być. Przygotowywaliśmy się na dużo, ale … mieliśmy wybór i wybraliśmy coś, co było łatwiejsze dla mnie. Tak dla mnie.
Takie były dylematy. Po pierwsze nie chcieliśmy jechać w Tatry w lecie, bo jest trudno tytułem ciepła i wagi napojów jakie się ma w plecaku, ale… Po drugie zostało nam 6 ostatnich najtrudniejszych z jakiegoś powodu przejść…ale po trzecie: POGODA na długie wyprawy jest i dobra w lecie i jest zła…ale po czwarte krytyczne: na Rohatkę i na Czerwoną Ławkę można sobie skrócić przejście korzystając z Hrebienioka kolejki, która podwożąc i zwożąc daje nawet “4 km” oszczędności w przejściu. Dodatkowo w lecie zaczyna aktywność już o 7:00, co daje istotne korzyści czasowe. Z tego powodu nastawialiśmy się na Czerwoną Ławkę, bo miało być długo i daleko. Koniec dylematów.
Weszliśmy we wspaniałą Dolinę Staroleśną. W tamtym roku nasz start z tego miejsca był tak samo wspaniały, pełny słońca i pozytywnej energii jak teraz. Przepraszam, energia Jankowi skończyła się po skręceniu w “prawo” czyli w “lewo” Wielkiej Doliny Staroleśnej i chyba syn nie tego oczekiwał. Było mu już za ciepło, za nudno, za wolno…i wszystko “za” co można było wymyśleć.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Dolina_Starole%C5%9Bna
Nic nie dało wspominanie wejścia na Sławkowski Szczyt, który tym razem, miał nad nami dominować swoją granią. Nic nie dało pokazywanie na druga stronę na Pośrednią Grań. Szybko staliśmy się hamulcowymi…i chyba mi to odpowiadało. Coś od początku, pomimo aklimatyzacji na Babkach, szło mi się trudno, a Janka tempo nie było takie złe. Nie było tego złego, co by nie było dobre…tak sobie myślałem, do czasu gdy zacząłem słyszeć: “Kiedy będzie schronisko?”
Kamil po swojemu miał wszystko w nosie, “biegł” do przodu, potem siedział i czekał…czekał aż ekipa się dowlecze. On miał dobry humor.
Przełożyło się to na fakt, że Asia z Kamilem zniknęli, a ja tylko słyszałem: “Kiedy będzie schronisko?” Mijaliśmy słowacką rodzinę i dostałem wsparcie:”Za 5 minut, może 20!” Dało to dobre przełożenie na jakiś czas. Janek przy okazji mógł się wykazać “Ahojte!” i naprawdę szedł, aż do momentu, gdy stwierdził, że mu zimno, gdy żar się lał z nieba. Jak już dostał kurteczkę to wróciło:”Tato, gdzie to schronisko, pokaż?”
Uratowały mnie łańcuchy. Te kilometry ciągnęły się jak jakaś kara za mną. Sam nie mogłem, a wsparcia ze strony syna i współczucia nie było.
I jak zwykle na łańcuchach błyskotliwe zakończenie…a potem powietrze zeszło. Asia z Kamilem “uciekli” zanim Janek łaskawie podziękował łańcuchom i wrócił na szlak:”Tato gdzie to schronisko!?” I szlak by mnie trafił, gdyby nie wspaniały Nosicz. Ciężar i wielkość jego bagażu była ogromna, był pełen uśmiechu i nawet umiał pocieszyć Janka. Nie wiem czy Janek to zrozumiał, ale usłyszeliśmy, że zostało tylko 2 km pod górę do schroniska. Janek zaakceptował to i cieszył się kamienistym szlakiem…aż do podejścia na pierwszy próg.
Dziecko popatrzyło i nabrało “kamieni” w kieszenie. Ani prośby, ani groźby, ani marchewkowanie, ani pomoc ze strony turystów wchodzących nie pomagało. Janek wciąż pytał:”Kiedy będzie schronisko!”
Ruszył, jak zobaczył Asię i Kamila czekających na górze, stale powtarzając…o tym schronisku.
…a ponieważ za “winklem” w końcu się pojawiło, to nie było to istotne że daleko, tylko że jest pięknie:”Tato patrz skały!” pokazał paluchem, a ja pokiwałem głową ze szczęścia nie przewidując co mnie czeka za chwilę…bo było pięknie i słonecznie.
Trzeba dodać: po naszej stronie doliny, nad granią Sławkowskiego Szczytu i nad Zbójnicką Chatą, naszym pierwszym celem, znajdującym się na wysokości 1 960 m npm, była piękna słoneczna pogoda.
https://www.zespoldowna.info/slawkowski-szczyt.html
https://pl.wikipedia.org/wiki/Schronisko_Zb%C3%B3jnickie
Gotowość chłopców do zdjęcia była…żadna, bo najważniejsze było śniadanie. Jednak udało się i nawet zrobiliśmy pieczątkę!!!
Mnie i Asię zachwycił dzwon. Każdego z nas z innego powodu. Mi wybił ten dzwon, że ja padam. Jak usłyszałem, że na Ławkę jest dalej niż na Rohatkę i pogoda tam była taka sobie na tej grani Jaworowego Szczytu, zdecydowałem krótko: idziemy na Rohatkę, bo inaczej padam.
Rodzina zaakceptowała wybór, tym bardziej że Asia podchwyciła temat burzy i deszczu patrząc na ciemne chmury po drugiej stronie doliny. Wybór był pyszny, ciekawy i od razu wyzywający. Po raz kolejny pojawił się palec Janka. To było to wyzwanie.
Góry przed nami były tak wspaniałe jak i doliny ze stawami. Tylko ten palec Janka:”Tato gdzie jest ta Rohatka? Tam?” …i palec wskazujący coś w oddali. Skąd ja miałem to wiedzieć?!
Szliśmy za Asią, a ta przebojem parła przez piargi. Sceneria była niesamowita i udzielała się Jankowi. Miałem chwilę spokoju, a potem pojawiła się Rohatka.W końcu.
Ta pierwsza szczelinka na górnym zdjęciu przed szczytem o nazwie Dzika Turnia po prawej stronie, została przeze mnie pokazana Jankowi i zaczęło się. Pięć kroków, palec wyciągnięty do góry i pytanie:”Tato to jest Rohatka?”…a tutaj ściana z piargami do góry, no i trzeba było ubrać kaski!
Robiła Rohatka wrażenie. Nie był to pion, ale trzeba było jakoś na nią wejść i najgorsze były te skały, skałki, kamyczki, skalny piasek sypiący się z góry na dół.
Janek nie pozwalał jednak zapomnieć. Asia z Kamilem do góry, a ja z Jankiem dyskutujemy, gdzie ta Rohatka jest.
W końcu doszliśmy do kominka, palec wykonał swoją robotę. Wydawał się być tą ostateczną częścią podejścia…ale trwała i trwała. Każdy zły krok i w dół leciało coś kamienistego, a byliśmy już bardzo wysoko, było niezwykle pięknie, gdy u nas słońce, daleko obok chmury. To był dobry wybór z tą Rohatką!
“Szczelina” okazała się być na końcu na 3 osoby. Było ciasno, bardzo ciasno. Ludzie już chcieli wchodzić na nią kolejni, więc my w dół.
Tym razem Janek nie wybierał swojej drogi na szczęście. Dzielnie zszedł korzystając ze skał i szlaku. Obydwaj z Kamilem już nie boją się takich wypraw i takiej skali problemów. To dobrze. Rohatka była szósta i zostało nam jeszcze pięć punktów do wejścia w Tatrach by sięgnąć po Koronę!
Zejście było już “łatwe”. Widać było gdzie popełniliśmy błędy na wejściu, więc nie było ich na zejściu. Nie było dzięki temu kamieni. Gdy wydawało się, że największe atrakcje za nami, zostaliśmy zaskoczeni.
…ale po kolei. Kamil umył w końcu ręce, jak to tylko on potrafi zrobić w każdym strumieniu. Szliśmy przez piękną dolinę.
Janek w pewnym momencie krzyknął: “Kozice!”. No kozice i szliśmy dalej. Te kozice jednak “szły” obok nas, najpierw dwie, potem cztery. Najpierw z jednego boku, potem z drugiego.
A potem były nad nami. Kamil szedł pierwszy i nawet nie zwrócił uwagi. One jednak tak. Obiegały nas aż do schroniska. Nigdy tego wcześniej nie mieliśmy. To było tak niesamowite, że nawet nie zatrzymaliśmy się przy schronisku…a potem Janek “przykleił” się do schodzących turystów wiec nie było jak. Tempo było zabójcze, nawet nie zatrzymał nas przechodzący przez szlak lis, my i tak goniliśmy za wszystkimi.
Na samym końcu Janek zaimponował wszystkim. Z kijkami wyprzedzał turystów na szlaku, tak że zdążyliśmy na pociąg. To było naprawdę niezłe “zbieganie”.
A Rohatka? Świetny spacer, choć długi i wymagający kondycji. Niewielkie przewyższenie ponad 1 000 metrów uzyskaliśmy dzięki Hrebieniokowi. To było niezłe, tak samo jak miejsce gdzie znajduje się Schronisko. Polecam.